WYWIAD Z BARTOSZEM DOMBROWSKIM, AUTOREM FILMU „6 KROKÓW”

"6 kroków" to podróż przez miejsca, style życia i charaktery: dokument inspirowany teorią „sześciu stopni oddalenia”, według której od dowolnej osoby na świecie dzieli nas sześć tytułowych kroków – kontaktów międzyludzkich. By to sprawdzić, twórcy filmu wylosowali dwie osoby: punkrockową piosenkarkę z Warszawy Martynę oraz Marco Antonio – farmera z meksykańskiej wioski – i wyruszyli w podróż w poszukiwaniu łączących ich ogniw. Poniżej prezentujemy wywiad z Bartoszem Dombrowskim, autorem filmu dokumentalnego „6 kroków”. Rozmowę przeprowadził Michał Kucharczyk.

Michał Kucharczyk: Urodziłeś się w Grecji, studiowałeś w Niemczech, jak znalazłeś się w świecie polskiego filmu?

 Bartosz Dombrowski: Urodziłem się w Atenach, w Niemczech się wychowałem, mieszkałem tam do 24 roku życia. Z filmem nie miałem wtedy nic wspólnego, studiowałem zupełnie coś innego: politologię, psychologię, zahaczyłem nawet o medycynę. Spontanicznie zdecydowałem się na szkołę w Katowicach, ale tam dostałem się już jako Polak, bo byłem wcześniej przez rok na stażu w łódzkiej filmówce.


 Twój „kosmopolityzm” miał jakiś wpływ na kształt „6 kroków”, filmu o tym, że ludzie z różnych krańców świata są w jakiś sposób połączeni? 

Zdecydowanie tak. Ten film to efekt przemyśleń, które chodzą za mną podczas mojej wędrówki. Spotykałem ludzi bardzo różnych i zauważyłem, że jest coś, co ich ze sobą łączy. Zawsze ktoś jest zazdrosny, ktoś kogoś kocha, emocje są zawsze bardzo podobne, tylko forma się zmienia. Głównym pomysłem na ten film było to, że każdy ma jakąś ciekawą opowieść i należy być otwartym na każdego człowieka. Chodziło też o to, żeby widz mógł się utożsamić z tą sytuacją. Zazwyczaj widz ogląda dokument z bezpiecznej pozycji obserwatora. Chodziło nam o to, żeby pokazać, że możemy przyjechać też do ciebie, spędzić z tobą dwa tygodnie i opowiedzieć równie ciekawą historię na twój temat.

Powiedziałeś: dwa tygodnie. Bohaterowie dzielą się z wami fragmentami swojego życia, często bardzo intymnymi. Jak to się stało, że udało się wam w tak krótkim czasie zdobyć ich zaufanie i sprawić, żeby się przed wami otworzyli?

Po pierwsze mieliśmy bardzo małą ekipę, trzyosobową. Po drugie, my nie wchodziliśmy w ich życie, tylko stawaliśmy się częścią ich życia. Przyjaźniliśmy się z nimi, przecież codziennie spędzaliśmy razem po kilka godzin, opowiadaliśmy też o naszych problemach. Po trzecie, każdy z nich miał odpowiedni „kadr”, odpowiedni punkt widzenia, przeznaczony tylko dla niego. Po czwarte, i w sumie najistotniejsze, na początku zawsze rozmawiałem z każdym z nich, sam na sam, bez kamer, 5-6 godzin. Poznawałem wtedy historię bohatera i dopasowywałem do niego scenariusz.

A czy podczas podróży były momenty wahania? Kiedy myśleliście, że możecie nie dotrzeć do Marco Antonia?

Raczej nie, zresztą w filmie chodzi nie tylko o to. Teoria sześciu stopni oddalenia stanowi dla nas raczej ramy, w których chcieliśmy opowiedzieć o ludziach uwikłanych w pewne relacje. Wychodząc od makroteorii chcieliśmy dojść do mikrorealacji.

Ciekawi mnie wrażenie, jakie miałeś gdy nareszcie spotkaliście Marco Antonia, osobę, której szukaliście przez kilka miesięcy, a która była dla was tylko punktem na mapie, twarzą na zdjęciu.

Był dla nas abstrakcją i nagle zasiedliśmy obok żywego człowieka, to było niesamowite. Gdy dotarliśmy do niego byliśmy już bardzo zmęczeni. Ciążyła nam walka z materią filmową. Czasami byliśmy nawet przytłoczeni osobistymi historiami naszych bohaterów. Zarówno jak oni, tak samo my nie byliśmy przygotowani na tak emocjonalne zderzenie. Gdy zobaczyliśmy Marco Antonia byliśmy w szoku, inaczej sobie to spotkanie wyobrażaliśmy. Odetchnęliśmy, jak tylko się uśmiechnął. To pozwoliło nam się wyluzować i dzięki temu ostatnie dni spędziliśmy w świetniej atmosferze. Co do samego Marco Antonia, dodaliśmy tam pewne sceny obserwacyjne, choć nie wszystkie z nich weszły ostatecznie do filmu, niejako po to, żeby zderzyć je z tym, co mówi o sobie i o swojej rodzinie. Zauważ jak bardzo akcentuje to, że są szczęśliwi, że niczego im nie brakuje, chociaż są biedni. W rzeczywistości miałem czasami wrażenie, że sobie to szczęście wmawiają. To też jest sposób na radzenie sobie z życiem i nie powinno podlegać zero-jedynkowej ocenie. Wszystko jest relatywne. Chcieliśmy ukazać względność każdej sytuacji. Ten sam problem może być dla Ciebie ogromny, podczas gdy dla innej osoby jest niezauważalny.

Co w takim razie łączy Martynę Załogę z Marco Antonio?

Hmmm… to bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że jest to pewna esencja, która łączy nie tylko ich, ale wszystkich bohaterów mojego filmu i w ogóle – ludzi. Chęć życia, chęć znalezienia swojego miejsca na świecie. Każdy szuka swojej szuflady, do której pasuje.