54. KFF – RECENZJE FILMÓW MUZYCZNYCH

Zapraszamy do lektury recenzji polskich filmów muzycznych prezentowanych na 54. Krakowskim Festiwalu Filmowym. Autorami tekstów są Dawid Myśliwiec, Magdalena Ciesielska, Michał Kucharczyk i Daniel Stopa.

 "Za to, że żyjemy, czyli punk z Wrocka", reż. Tomasz Nuzban

Polski punk, choć lata jego świetności chyba już dawno minęły, wciąż nie przestaje fascynować jako zjawisko. Jest obiektem zainteresowań nie tylko dziennikarzy kulturalnych, muzyków i socjologów, ale także filmowców. Niegdyś Henryk Gajewski w „Pasażerze” dokumentował narodziny tego gatunku w Polsce, zaś niedawny i głośny obraz „Beats of Freedom” na nowo rozbudził punkowego ducha w narodzie. Tegoroczny „Za to, że żyjemy, czyli punk z Wrocka” jest natomiast pięknym powrotem do przeszłości dla mieszkańców stolicy Dolnego Śląska.

Większość Polaków z hasłem „polski punk” kojarzy przede wszystkim Kryzys (lub Brygadę Kryzys, która powstała na gruzach tej pierwszej formacji), Armię lub KSU, lecz znacznie mniej osób zdaje sobie sprawę z tego, że we Wrocławiu istniał jeden z najsilniejszych ośrodków punkrockowych w kraju. Tomasz Nuzban, absolwent wrocławskiej szkoły filmowej Mastershot, poświęcił kilka lat na to, by odtworzyć fenomen tego środowiska, narodziny mody na irokezy i „pieszczochy”, a przede wszystkim przybliżyć widzom motywacje i idee, jakimi kierowali się ówcześni idole punkowej młodzieży.

Reżyserowi, dzięki zachowaniu chronologii w opowiadaniu o kolejnych wrocławskich zespołach, udało się stworzyć obraz subkultury, w której dochodziło do kilku zmian pokoleniowych. Słyszymy wypowiedzi muzyków z kultowej kapeli Zwłoki czy też legendarnego Lecha Janerki i jego kolegów z Klaus Mittfoch, uzupełniane o głosy „z zewnątrz” – Roberta Brylewskiego czy Mirosława „Smalca” Malca. Poznajemy historie najważniejszych koncertów, relacje ze skinami, opowieści o wyjazdowych imprezach i transformacjach zespołów. Nuzban kreśli obraz środowiska niezwykle barwnego, umiarkowanie zjednoczonego, ale też niezwykle krótkotrwałego – jak potwierdza jeden z bohaterów filmu, prawdziwa siła wrocławskiego punka trwała ok. dwóch lat. Stopniowy regres lokalnego środowiska, a także całego nurtu w Polsce symbolizuje krótka scena z 2014 r., w której młodziutka dziewczyna stoi samotnie w Przejściu Świdnickim, niegdyś zdominowanym przez wyznawców punka. Dziś jej barwny irokez jest zaledwie estetycznym wyróżnikiem, z którym mało kto się utożsamia.

Tomasz Nuzban nie idealizuje swoich bohaterów – to w większości prości, konkretni ludzie, którzy klną i nazywają rzeczy po imieniu. Film „Za to, że żyjemy…” (tytuł to nawiązanie do tytułu kultowej pieśni równie kultowej kapeli Sedes) powstał po to, by być może po raz ostatni uchwycić koloryt punkowego środowiska Wrocławia. Jedno jest pewne – nikt nie nakręci już podobnego dokumentu. W trakcie prac nad nim zmarł bowiem jeden z ojców chrzestnych polskiego punka, Cezary „Skuter” Kamienkow, dla którego udział w tym przedsięwzięciu był być może najlepszym sposobem na docenienie jego wkładu w rozwój jednego z najważniejszych nurtów polskiej alternatywy.

Dawid Myśliwiec

"Sen o Warszawie", reż. Krzysztof Magowski

W ostatnim czasie kino dokumentalne przyzwyczaja nas, do bardzo dobrze zrealizowanych filmów muzyczno-biograficznych. Dzieła te cieszą się nie tylko pochlebnymi recenzjami, ale także popularnością wśród widzów. Taka sytuacja niewątpliwie czeka również film w reżyserii Krzysztofa Magowskiego „Sen o Warszawie”, gdzie oprócz świetnej realizacji, pojawia się postać niezwykle ważna dla polskiej kultury. Obraz opowiada o życiu i twórczości jednego z najważniejszych i najpopularniejszych artystów polskiego rynku muzycznego – Czesławie Niemenie. Ten nietuzinkowy artysta, do dziś słuchany i podziwiany przez rzeszę fanów, stał się nie tylko ikoną muzyki rozrywkowej, ale także popkultury (co reżyser dobitnie pokazał w pierwszym ujęciu, w którym widzimy stadion piłkarski pełen kibiców śpiewających jego piosenkę). Pretekstem do zrealizowania tego dzieła i pokazania szerokiej publiczności nieznanych dotąd wątków z życia idola, była tegoroczna, dziesiąta rocznica śmierci muzyka.

Czesława Niemena zna w Polsce niemal każdy i nadal, choć może w mniejszym stopniu, funkcjonuje w mediach masowych. Mimo to, pozostawał wciąż postacią niezwykle enigmatyczną. Sam nigdy nie opowiadał publicznie o swoim życiu prywatnym, nie był także zbyt wylewny odnośnie zakulisowych spraw dotyczących swojej twórczości. Mało kto nawet wiedział, że od lat zmagał się z ciężką chorobą. Reżyser stara się więc odpowiedzieć na wiele nurtujących pytań. Nie robi jednak tego, w sposób bezpośredni. Korzystając z nieznanych dotąd materiałów archiwalnych i posiłkując się wypowiedziami wielu osób, tworzy niebywale drobiazgowy portret artysty. Dzięki temu pozwala, byśmy sami doszukali się niektórych odpowiedzi. Film ten także doskonale obrazuje czasy PRL-u, które bez wątpienia, odcisnęły ogromne piętno na twórczości wielu artystów. Na tle tego szarego i zakłamanego świata, bohater filmu wydaje się być kolorowym ptakiem, symbolem szeroko pojmowanej awangardy, który mimo niechęci władzy stał się gwiazdą, uwielbianą przez miliony.

Film Magowskiego zróżnicowany jest pod względem formy. Obok zdjęć archiwalnych i wywiadów z członkami rodziny, przyjaciółmi, dziennikarzami pojawiają się także fragmenty inscenizowane. Dotyczą przede wszystkim wczesnej młodości bohatera i służą głównie za tło wspomnień jego siostry. Bardzo istotna w obrazie jest również muzyka, która towarzyszy nam niemal przez cały czas. Mimo, że bohaterem filmu jest wielki artysta o niezwykłej charyzmie i osobowości, a w jego życiu pojawia się wiele trudnych, bolesnych wydarzeń, to reżyser nie stara się budować mu pomnika, nie epatuje łzawym patosem i nadmierną ekscytacją. Dzięki temu historia ta nabiera głębszego wymiaru, jest bardziej wyrazista i prawdziwa.

Magdalena Ciesielska


"Nowa Warszawa", reż. Bartosz Konopka

Bartosz Konopka, nominowany do Oscara za Królika po berlińsku i nagrodzony za tenże film w roku 2009 na Krakowskim Festiwalu Filmowym, stworzył film wielowymiarowy. Nowa Warszawa jest zarówno próbą dokumentacji pracy Stanisławy Celińskiej, Bartka Wąsika i Royal String Quartet nad płytą o tym samym tytule, a także opowieścią o samej aktorce (znanej choćby z filmów Andrzeja Wajdy), jak również o Warszawie, nietypowej, bo „śpiewanej”.

Grupa podjęła próbę przearanżowania dawnych i współczesnych piosenek o stołecznym mieście. Nie bała się sięgnąć nawet po klasykę, skarb polskiej muzyki rozrywkowej, Sen o Warszawie Czesława Niemena, czy też utwór, który doskonale zna każdy posiadacz radia: Warszawa zespołu T.Love. Jednym słowem: na warsztat zostały wzięte utwory ważne nie tylko dla mieszkańców Warszawy, ale utrwalone, wręcz spetryfikowane (mimo wielu różnych wykonań) w świadomości Polaków.

Kształt adaptacji świadczy zawsze przede wszystkim o czasach, w których powstała, o tym jak zmieniło się myślenie twórców, którzy dokonują ponownego „odczytania” oryginału i o słuchaczach, którzy na te zmiany reagują. Przez interpretacje wokalne Stanisławy Celińskiej przemawia nostalgia. Zamiast zadziornego i wykrzyczanego Snu o Warszawie, mamy do czynienia z powolnym i kontemplacyjnym wykonaniem, któremu powagi dodaje niski i zrównoważony głos Celińskiej. Większość utworów prowadzi fortepian Bartka Wąsika, kompozytora całości, dramatyzm i niepokój słyszy się w partii smyczkowej.

Właśnie ów dramatyzm i niepokój będzie motywem przewodnim interpretacji Warszawy Muńka Staszczyka. Celińska wydobywa z tekstu to, co w nim naprawdę obecne. Za rockową balladą ukrywa się tekst gorzki i niebanalny:
 
 
Wypity alkohol uderza w tętnice Autobus tapla się w śniegu
Zza szyby oglądam betonu stolicę
Już jestem na drugim jej brzegu
Gdy patrzę w twe oczy, zmęczone jak moje
To kocham to miasto, zmęczone jak ja
Gdzie Hitler i Stalin zrobili, co swoje
Gdzie wiosna spaliną oddycha

Bohaterka filmu przytacza opinię autora, który jest zadowolony z tego, że jego tekst nareszcie zabrzmiał. Co do samej Stanisławy Celińskiej: aktorka opowiada swoją historię, bardzo związaną z Warszawą. Śpiewa o wojnie, o zniszczeniu Warszawy, jak o swojej historii. W rzeczywistości jest to historia jej rodziców, ona sama urodziła się tuż po wojnie, w 1947 roku. Jednak jest to też jej trauma. Bartosz Konopka przeplata tę historię zdjęciami archiwalnymi, ukazującymi nie tylko zrujnowaną stolicę i powojenną nędzę, w której przyszło aktorce spędzić młodość. Odkrywa też kontekst każdego utworu, a także zdjęcia z filmów, w których Celińska grała jako młoda dziewczyna. W jednym filmie splata się więc historia miasta, traumy po utraconym miejscu, spojrzenia na to miejsce młodych mieszkańców Warszawy, już tej „nowej”, ale też prywatna opowieść o dojrzewaniu osoby, która zdecydowała się na zawód aktora, ponieważ chciała móc przenosić się na scenie w świat bez ruin.

Reżyser filmu świetnie radzi sobie nie tylko z operowaniem czasem. Na uwagę zasługuje również przestrzeń filmowa. Większość wystąpień zrealizowano w zasadzie bez tła, w wyciemnionej sali ze sceną, oświetlaną jedną lampą zawieszoną u góry. Nad wykonawcami rozwieszona jest folia, która rozprasza światło tworząc fascynujący wizualnie świetlisty sufit. Realizacja nie pozostawia niczego do życzenia. Płynne ruchy kamery oddają intymny i spokojny charakter aranżacji. Montaż oddaje rytm muzyki. Szczególnie ciekawa jest scenografia Katarzyny Masztakow w scenie plenerowej – na podwórku, wśród rozświetlonego białego prania zawieszonego na sznurkach, muzyka zdaje się być jeszcze bardziej „miejska”.

Jest jeszcze jedna rzecz: jeśli spojrzy się na film poniekąd „na przekór” mogą pojawić się pewne wątpliwości. Stanisława Celińska mówi na początku o tym, jak bardzo chciała stłumić w sobie aktorkę, jak chciała pozostać Warszawianką i opowiedzieć historię o sobie, o tym jak przeżyła wojnę, o swoich bliskich. Oglądając jej wykonania można mieć jednak co do tego wątpliwości. Pojawia się tutaj pytanie w ogóle o to, co znaczy być aktorem i „być sobą”. Te wątpliwości polecam jednak rozważyć każdemu widzowi samodzielnie.

 Michał Kucharczyk

"Pozwól kochać, pozwól marzyć"
, reż. Monika Nawrot, Dominik Górski

Siła dokumentu „Pozwól kochać, pozwól marzyć” tkwi w tym, że autorzy filmu, Monika Nawrot i Dominik Górski, spojrzeli na bohaterów w sposób życzliwy i bez uprzedzeń, ale też bez zbędnego sentymentalizmu. Osią akcji jest zespół Tolerancja, składający się z ludzi upośledzonych umysłowo, uczestników Warsztatów Terapii Zajęciowej Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Świętochłowicach, a także nauczycieli muzyki. Muzyka, sztuka, wspólne tworzenie okazują się kluczem do nawiązywania kontaktów, usuwania uprzedzeń. Warto podkreślić, że przełamywanie barier dokonuje się nie tylko w studiu nagraniowym, w którym uczestnicy terapii przebywają wyłącznie z podopiecznymi, ale również podczas koncertów, kiedy członkowie kapeli konfrontują się z publicznością.

Muzyka, spełnianie się przez tworzenie, pełni jeszcze jedną ważną funkcję w życiu niepełnosprawnych bohaterów: pozwala im nie czuć się gorszymi od innych. Komplementy i szczere uznanie w oczach osób zdrowych utwierdza ich w przekonaniu, że robią coś dobrego, że są komuś potrzebni i że sami mogą coś od siebie dać.

Sympatia odbiorców dla bohaterów zostaje zjednana z jeszcze jednego ważnego powodu. Nawrot i Górski starają się przybliżyć nam życie członków terapii poprzez staranną dokumentację ich codzienności. Przyglądamy się im kiedy są szczęśliwi, ale też poznajemy ich rozterki, związane m.in. z potrzebą bliskości, miłości, odpowiedzialności za drugą osobę. Świat ich osobistych problemów i dramatów wydaję się nam bliski. Tak więc, gdy na końcu spoglądamy na ciepłe, pozytywne portrety bohaterów, nasuwa się pytanie, gdzie tak naprawdę są różnice? Czy w ogóle istnieją?
 
 Daniel Stopa