54. KFF – PANORAMA FILMU POLSKIEGO

Michał Kucharczyk zrecenzował 6 filmów dokumentalnych z pozakonkursowej sekcji 54. Krakowskiego Festiwalu Filmowego – Panoram Filmu Polskiego. Zapraszamy do lektury.

 
„Jestem Polakiem” Paweł Hejbudzki

Film Pawła Hejbudzkiego można traktować jako odpowiedź na dwa dominujące w Polsce dyskursy – narodowy oraz anty-nacjonalistyczny, lewicowy. Podczas gdy w ramach każdej z tych głównych orientacji politycznych cele i wartości wydają się być jasno sprecyzowane, bohater filmu nie poddaje się klasyfikacji i pozostaje jednostką zdystansowaną, outsiderem. Akcja filmu rozgrywa się podczas pamiętnego Marszu Niepodległości, w czasie którego doszło do podpalenia przez uczestników pochodu Tęczy, autorstwa Julity Wójcik.

Czuję dumę! Dumę czuję, że jestem Polakiem. Jestem Polakiem, nie? - mówi bohater na początku filmu. Widzimy go wśród aktywistów ONR-u, skandującego antykomunistyczne hasła. Zaraz potem siedzi sam na miejskim murku i czyta na głos fragment z gazety, odnoszący się krytycznie do polityki PiS-u. W filmie można dostrzec wewnętrzne rozdarcie młodego bohatera, które charakteryzuje znaczną grupę jego rówieśników: z jednej strony czuje się silny, będąc w tłumie i z tłumem, z drugiej natomiast jest na tyle świadomy, by wątpić w ludzi idących w pochodzie. Jest dumny z siebie, ze swojej tożsamości jako Polaka, jednak patrzy na marsz i widzi tylko kiboli, którzy szukają okazji do rozróby, nieuków, którzy nie wiedzą nic o swoim kraju i pijanych nastolatków, odurzonych alkoholem i złudą władzy, jaką daje im przebywanie w grupie.

Chłopak zadaje pytania napotkanym przypadkowo ludziom, jednak nikt nie jest w stanie dać mu przekonywującą odpowiedź, niczyje stanowisko nie wydaje się być godne zaufania. W pewnej zabawnej scenie filmu staje obok policjantów, którzy patrzą na niego nieufnie, z ukosa. Nikogo nie prowokuje, jest tylko obserwatorem tego, co dzieje się wokół niego, widzi, ale nie może zrozumieć.

W ostatnich ujęciach filmu powtarza w kółko, jak mantrę: nieprawdziwy bohater. Czy mówi o sobie?

„Rodnik”, rez. Marcin Sauter

Marcin Sauter, reżyser i autor zdjęć, postawił w swoim filmie zdecydowanie na obraz. Jego film jest fotograficzny, każde ujęcie wydobywane jest przez światło z mroków historii, w jakich pogrążony został, wyludniały po długotrwałej wojnie azersko-ormiańskiej, Górski Karabach.

Ta lapidarna opowieść, impresja filmowa, pokazuje losy kobiety, która zamieszkuje opuszczony dom wraz ze swoim synem. Czarno-białe zdjęcia ukazują ich codzienną czynność: suszenie orzechów, piętrzących się na podłodze nieumeblowanego pokoju. Film tworzą również ujęcia przyrody i ruin, pozostawionych przez wojnę.

Z relacji Rosjanina dowiadujemy się, że mąż kobiety zginął w czasie wojny. Kobieta chodzi do źródła, gdzie ma ponoć spotykać umarłych. I właśnie taką formę przybiera film: zawieszenia pomiędzy życiem a śmiercią, ciągłego przemijania i snu na jawie.

„Punkt wyjścia”, reż. Michał Szcześniak

W "Punkcie wyjścia" śledzimy losy Anety, przebywającej w zakładzie karnym dla kobiet. Stopniowo dowiadujemy się co stało się w jej życiu i co doprowadziło do tej sytuacji. Przerażająca jest w filmie świadomość straconego czasu – poza więzieniem żyje córka skazanej, która jest nastawiana przeciwko matce. Aneta wie, że musi odpokutować za to, co zrobiła, ale nie może się pogodzić z utratą miłości ze strony córki, która jest dla niej najważniejsza. Nad filmami tego typu zwykle wisi groźba kiczowatej sentymentalności, jednak nie w tym przypadku. Otrzymujemy bohaterkę prawdziwą, dla której kamera stała się być może okazją do wypowiedzenia tego, co czuje.

Taką okazją są też jej spotkania ze starszą panią, którą Aneta opiekuje się w ramach pracy społecznej. Właśnie to stanowi najciekawszy wątek filmu i zarazem jego „punkt wyjścia” do dyskusji nad losem Anety. Kobieta konfrontuje swoje widzenie świata z niepełnosprawną staruszką, której życie upłynęło pod znakiem choroby. Pani Helena ma zwyrodniałe stawy od dzieciństwa, sytuacja zaczęła się pogarszać gdy miała iść do szkoły, czego nie mogła się doczekać. Skazana na oglądanie świata przez okno, czyta, rozmawia i na swój sposób cieszy się życiem. Aneta sama pozwoliła się ubezwłasnowolnić. Między kobietami nawiązuje się nić przyjaźni.

Najciekawszą sceną filmu jest spowiedź Anety, podczas której okazuje się, że koniec kary (Aneta ma szansę wyjść na wolność warunkowo) to tak naprawdę początek prawdziwej pokuty, podczas której będzie musiała patrzeć w oczy ludziom, których zawiodła i mierzyć się z ludzką pamięcią, której nie da się zapisać od nowa. Tym samym „punkt wyjścia” z więzienia nie jest „punktem wyjścia” z sytuacji. Wyjść można tylko od punktu, w którym zrozumiało się prawdziwy wymiar kary, sięgający daleko poza mury zakładu karnego.
 
 „Pieśń Pasterza”, reż. Vahram Mkhitaryan

Polsko-armeńska produkcja "Pieśń pasterza" ukazuje życie niewidomej ormiańskiej rodziny, której ojciec wypasa kozy na malowniczych zboczach gór. Tym, co uderza od razu, jest strategia reżyserska, polegająca na kontrastowaniu pięknych, długich, malarskich ujęć, przy zachowaniu świadomości widza, że ta rajska przyroda otacza ludzi, którzy nie są w stanie jej zobaczyć.

Bohater filmu wypasa kozy, żyje w harmonii z naturą, gra na flecie, śpiewa. Wszystko wskazuje na to, że jest szczęśliwy, jednak choroba wzroku jest w jego rodzinie dziedziczna. Planował mieć czwórkę dzieci, ma jednego syna, który w dodatku zaczął tracić wzrok i musiał udać się do specjalnej szkoły w mieście. Ojciec bardzo za nim tęskni, matka napomyka o przeprowadzce. Jednak w Erywaniu nie mieliby się za co utrzymać, tutaj mają stado kóz – cały ich dobytek. Syn również bardzo tęskni za rodzicami, prosi, by przyjechali.

Kiedy ojciec w końcu przyjeżdża do stolicy, jesteśmy świadkami odwrócenia ról. Syn oprowadza ojca po mieście, pokazuje mu schody i pomniki, wśród których pasterz czuje się zagubiony. Dwa światy zderzają się – syn zaczyna już powoli należeć do tamtego, asfaltowego (jak określa go ojciec) świata. Dla niewidomego pasterza miasto to dżungla – piękna, ze swoją rozmaitością kształtów i zapachów, ale i niebezpieczna. Koniec filmu nie przynosi żadnego rozwiązania tego problemu, jedynym możliwym wyjściem jest pogodzenie się ze światem i tym, jak został urządzony przez Boga.


„Odwiedziny”, reż. Matej Bobrik

"Odwiedziny" Mateja Bobrika to film niezwykły. Nieomal pozbawiony słowa ukazuje szereg obrazów, których wspólnym tematem jest oczekiwanie. Oglądamy starszych ludzi, niespokojnych, szykujących się do jakiegoś wydarzenia, prawdopodobnie do tytułowych odwiedzin. Czekanie przeciąga się, mężczyzna stoi przy siatce zniecierpliwiony, szarpie zamkniętą bramkę i wygląda na leśną drogę.

W końcu przychodzi deszcz, przed którym mieszkańcy tajemniczego ośrodka uciekają w sen. W oczy rzuca się wyobcowanie miejsca, w którym przebywają starcy. Położone w środku lasu, wydaje się jakimś „nie-miejscem”, obszarem zapomnianym, odizolowanym. Bohaterowie prawie ze sobą nie rozmawiają, czasem można nawet pomyśleć, że się nie znają.

To właśnie brak dosłowności czyni z "Odwiedzin" film głęboko metaforyczny. Ujęcia, cierpliwie towarzyszące bohaterom i uparcie nieruchome, przywołują topos śmierci. To na nią być może czekają rezydenci tego prowizorycznego budynku, który wydaje się być etapem w przejściu do innego świata. Sprawia to wszystko wrażenie jakiejś odrealnionej, życiowej poczekalni, wypełnionej ludźmi, którzy już nie należą do życia, choć ono jeszcze przez chwilę należy do nich.

„Superjednostka”, reż. Teresa Czepiec

W 1972 roku ukończono w Katowicach realizację projektu Mieczysława Króla. Blok o nazwie Superjednostka, był największym budynkiem mieszkalnym w kraju, miał stanowić wcielenie idei socjalizmu o komunalnym charakterze miejsca do życia. Inspirowany francuskim budynkiem Le Corbusiera, stanowił jego okrojoną na peerelowską miarę, znacznie uboższą wersję. Niedawno blok przeszedł remont i jest nadal zamieszkiwany.

Film koncentruje się nie tyle na idei, jaka przyświecała budowie budynku („dzięki zaspokojeniu podstawowych potrzeb jego mieszkańcy mieli być zdrowi i szczęśliwi” – jak głosi napis początkowy), ale na realizacji. Kamera płynie po niekończących się korytarzach Superjednostki, odwiedzając przypadkowe mieszkania. Oglądamy kobietę, obsesyjnie zakochaną w swoich zwierzętach, młodego mężczyznę, nieustannie ćwiczącego mięśnie, wreszcie pracowników – sprzątaczkę, śmieciarza.

Reżyserka filmu, Teresa Czepiec, nie dodaje od siebie żadnego komentarza, który zresztą wydaje się być zbędny: idee o powszechnej szczęśliwości zamieszkujących to betonowe monstrum ludzi, okazały się wielkim niewypałem. Pudełkowość mieszkań i przytłaczająca długość korytarzy, dalekie są od obiecywanej arkadii. Jednak nawet w tej współczesnej arce z żelbetonu ludzie potrafią żyć wygodnie, zachowywać prywatność, pomagać sobie nawzajem, przekształcać przestrzeń wedle swojego gustu i potrzeb. Sąsiadki przychodzą do siebie porozmawiać, drzwi oblepione są karteczkami samoprzylepnymi, które układają się w serce. "Superjednostka" ukazuje rutynę i przechodzi nad nią do porządku dziennego. Przez to jest filmem niezwykle prawdziwym i oddanym bohaterom, o których opowiada.

Michał Kucharczyk