TOWARZYSZ GASNĄCEGO ŻYCIA. O FILMIE "TAKIE ŻYCIE..." DANIELA ZIELIŃSKIEGO

Filmy o miłości są najpiękniejsze, ale niekoniecznie, gdy dotyczą uczucia pomiędzy kobietą i mężczyzną. Jeszcze bardziej wzrusza, i to prawdziwie, niebanalnie, obraz miłości syna do matki. Daniel Zieliński w swoim dokumencie właśnie taką miłość przedstawia: objawiającą się pełnym poświęceniem, bezinteresowną i na pewno nie deklaratywną. "Takie życie…" (2010) mogłoby być dedykowane wszystkim tym, którzy podejmują trud towarzyszenia starszym ludziom w końcowym etapie ich wędrówki przez życie. Daniel Zieliński zawiera w swoim dziele bardzo wyraźny przekaz, choć udaje mu się uniknąć nachalnie narzuconej tezy.


Niecałe pół godziny filmu to w większości ładnie skomponowane czarno- białe kadry autorstwa Alexa Pavlović’a, będące zapisem trudnej, ale także pięknej codzienności mężczyzny w średnim wieku i jego schorowanej matki. Na ekranie obserwujemy dwoje wycofanych z życia ludzi, tyle że dla jednej z nich to wycofanie jest naturalną konsekwencją starości i postępującej choroby, a dla drugiej- szlachetnym wyborem. Początkowa scena filmu przedstawia syna czule smarującego stopy swojej matki i jednocześnie starającego się obudzić w niej iskrę życia, poprzez pełne zaangażowania i ciepła zwroty. Kobieta jednakże nie jest już w stanie mówić. Właściwie tylko leży lub siedzi pod kocem. Ma niezwykły wyraz twarzy starej osoby, w którym zamknięty jest wielki smutek, ale i pewna radość i ulga z powodu zbliżającego się końca życia. Widać wyraźnie, że staruszka dumna jest ze swojego syna i uszczęśliwiona jego pełnym oddaniem.


Dzięki czarno- białym zdjęciom oraz samemu wnętrzu wiejskiego domku, w którym rozgrywa się akcja, sytuacja przedstawiona na ekranie nabiera cech pewnej idylli. Matka i syn funkcjonują w doskonalej symbiozie. Mężczyzna ani przez moment nie traci cierpliwości do swojej matki. Wciąż zwraca się do niej z ta samą czułością, jak do małego dziecka. Czasem nawet udaje mu się ją rozbawić i skłonić do powiedzenia czegoś, lub przynajmniej okazania minimalnego kontaktu z rzeczywistością. Pomiędzy tymi scenami zostaje ujawniony mechanizm tworzenia filmu dokumentalnego, widzimy reżysera rozmawiającego z bohaterem- swoim ojcem. Te rozmowy nie są już tak pełne ciepła i optymizmu. Mężczyzna poświęcający wszystko dla jednej osoby czuje jednocześnie przytłaczający ciężar własnego wyboru. Nie wyobraża sobie podjęcia innej decyzji, ale mimo wszystko jest dotknięty zachowaniem pozostałych członków rodziny, bo nie otrzymuje od nich żadnego wsparcia.


Zarówno żona bohatera, jak i brat oraz dzieci zajęte są własnym życiem, z dala od małego świata chorej staruszki. Wiadomo, że każdy ma obowiązki, studia, pracę i najwyraźniej, w przeciwieństwie do ojca Daniela Zielińskiego, nie może ich rzucić. Jednak zachowanie tych wszystkich ludzi wyraźnie kontrastuje z postawą mężczyzny. Nawet kiedy przyjeżdżają w odwiedziny do chorej kobiety, tak naprawdę ich troska objawia się jedynie w słowach. Poświęcają czas na mało znaczące rozmowy czy opiekę nad kotem. Taka jest ich codzienność, do której nawet od święta nie potrafią włączyć codzienności głównych bohaterów. Na pewno są święcie przekonani, że mnóstwo z siebie dają, jednak obrazy temu przeczą. Widać tu wyraźny kontrast pomiędzy miłością tylko deklaratywną, a tą prawdziwą. Łatwo jest kochać na odległość, w czasie rzadkich wizyt nie poruszać trudnych tematów, a swoje przywiązanie i pamięć okazywać przede wszystkim za pomocą kartek wysyłanych z dalekich zakątków świata. Daniel Zieliński zderza nie tylko różne postawy i odmienne rozumienie miłości, ale także globalizm z maleńkim, lokalnym uniwersum. Porusza nie tylko problem opieki nad chorym, ale też problem wyboru pomiędzy odkrywaniem świata, a przywiązaniem do tego, co nam bliskie. Zapewne jedno nie musi wykluczać drugiego, ale często tak niestety się dzieje, czego dowodem jest zachowanie rodziny wobec staruszki i jej syna. Nie można ich jednoznacznie źle oceniać, bo być może nawet nie zdają sobie sprawy z krzywdy, jaką wyrządzają. Jednak, to co widać na ekranie pozwala na dojście do przykrych wniosków. "Takie życie…" - chciałoby się skomentować słowami oddanego syna.


Chociaż dokument Daniela Zielińskiego nie jest tak osobisty jak utwory Marcina Koszałki, zdaje się, iż obydwaj dążą do tego samego przekazu. W swoich filmach przedstawiają określone sytuacje rodzinne, z których widz może i powinien wyciągnąć dla siebie wnioski. Daniel Zieliński w filmie "Takie życie…" pokazuje, że pomimo młodego wieku jest dojrzałym dokumentalistą. Udaje mu się osiągnąć efekt niezwykłej intymności, wzruszającej, ale nie w sposób banalny czy wymuszony. Poprzez przedstawienie codzienności swoich bohaterów i wyraźne zarysowanie konfliktu kieruje do widza pewne przesłanie, unikając przy tym zbędnego dydaktyzmu. To chyba w dokumencie najcenniejsze: przefiltrować rzeczy bliskie przez własną wrażliwość i opisać je w sposób dostępny dla wszystkich. "Takie życie…" może stanąć w jednym szeregu z na przykład "Ucieknijmy od niej" (2010) Koszałki, jako doskonała dokumentalna refleksja i ostrzeżenie.


Olga Słowiakowska