KWIEKULIK Z PREMIERĄ W KRAKOWIE

Drugi dzień 51. Krakowskiego Festiwalu Filmowego był dla filmu „KwieKulik” Joanny Turowicz i Anny Zakrzewskiej dniem światowej premiery. Z autorkami dokumentu o słynnej w latach 70’ i 80’ parze artystów – Przemysławie Kwieku i Zofii Kulik – rozmawiał Bolesław Racięski.


Anna Zakrzewska i Joanna Turowicz śledzą dwójkę artystów, gdy ci przygotowują się do retrospektywnej wystawy swojego dorobku. Nie jest to jednak film o sztuce, taki, w którym kolejne „gadające głowy” (krytycy, historycy, teoretycy) przedstawiają analizy i inter¬pretacje dzieł duetu. Zakrzewska i Turowicz decydują się przyjąć przede wszystkim perspektywę osobistą. Opowiadają o spięciach, jakie pojawiają się między bohaterami, gdy ci wybierają kolejne prace na wystawę, o ich stosunku do aktualnej rzeczywistości, a także tego, co jako artyści po sobie pozostawili.


Więcej o filmie przeczytaj tutaj.


Z Anną Zakrzewską i Joanną Turowicz rozmawiał Bolesław Racięski.


***

Film „KwieKulik” to nie tylko materiały zarejestrowane kamerami Patryka Jordanowicza i Kacpra Lisowskiego, ale również wybór zasobów archiwum duetu, które, jak możemy zobaczyć w niektórych kadrach, jest bardzo obszerne. Jak długo powstawał film, który według pierwszej koncepcji dotyczyć miał tylko Zofii Kulik? Dlaczego temat duetu KwieKulik stał się ważniejszy?

Anna Zakrzewska: Zdjęcia kręciłyśmy na przestrzeni trzech lat. Początkowo, zgodnie z pierwszą wersją scenariusza, skupiałyśmy się na obserwacji Zofii. Dopiero po roku, kiedy jeszcze bez udziału montażysty zrobiłyśmy wstępny wybór scen i pierwsze układki montażowe, zorientowałyśmy się, że najmocniejsze sceny to te, w których dochodzi do spotkania Zofii Kulik i jej byłego partnera artystycznego i życiowego, Przemysława Kwieka. Podjęłyśmy więc decyzję , że zamiast filmu o Zofii będzie to film o ich relacji.

Joanna Turowicz: Ze zdjęciami „wstrzeliłyśmy się” w czas, kiedy Zofia przestała tworzyć własną sztukę, choć była u szczytu międzynarodowej kariery, i podjęła prace nad ogromnym archiwum duetu KwieKulik. W latach 1971-1987 Zofia i Przemysław stanowili nierozłączną parę. Nie rozstawali się z aparatem fotograficznym i kamerą, więc ich zbiory składają się z niezliczonych filmów, slajdów i negatywów – zapisów akcji artystycznych. W przeprowadzonym przeze mnie w 2004 roku obszernym wywiadzie  pt. „Bunt neoawangardowej artystki” Zofia mówi o ambiwalentnym stosunku do tego archiwum i własnej roli w duecie. Po raz pierwszy dokonuje tam na większą skalę rozliczeń z byłym partnerem. Analizuje swoje emocje, to, jak czuła się stłumiona w tej symbiotycznej relacji, a szerzej – w zmaskulinizowanych środowisku awangardy, gdzie niewiele miejsca pozostawało dla kobiet artystek. Jej wypowiedzi zaskoczyły mnie dużą siłą emocjonalną. Kiedy parę lat później artyści zaczęli się spotykać i współpracować, nie zdziwiło mnie już, że te silne uczucia i tarcia odżyły. Jednak Zofia była o wiele silniejsza. Spotkań artystów było coraz więcej. Obserwowanie ich zaczęło budować nasz film, co ułatwiał fakt, że pomimo rozstania nasi bohaterowie nadal mieszkają na tej samej posesji, choć w oddzielnych budynkach. Wcześniej ich życie toczyło się niejako w dwóch oddzielnych światach. Każde z nich było zajęte tworzeniem własnej sztuki, rzadko i indywidualnie prezentowali prace z czasów duetu. 

Anna Zakrzewska: Dziś duet KwieKulik uważany jest za jedno z najważniejszych zjawisk polskiej sztuki awangardowej w czasach PRL-u. Chciałyśmy jednak pokazać ich sztukę w taki sposób, by dostrzec w niej nie tylko dyskurs artystyczny, ale również obrazy ich prywatnej, damsko-męskiej relacji oraz skomplikowanych relacji z rzeczywistością PRL-u. Obserwacja bohaterów prowadzona przez nas współcześnie wzmacnia ten element. Siła naszego filmu rodzi się więc na styku sztuki i życia. W przypadku KwieKulik nie da się po prostu oddzielić tych dwóch sfer. Kwestie twórcze były siłą napędową ich związku, powodem konfliktów i sukcesów. Pokazujemy ich jako parę artystów, która wciąż balansuje między symbiozą a rywalizacją i zarazem tworzymy portret rodziny. Dzięki wykorzystaniu archiwum bohaterów oglądamy ich życie na przestrzeni czterdziestu lat.


Film „KwieKulik” bardziej niż na twórczości Zofii Kulik i Przemysława Kwieka skupia się więc na nich samych – możemy obserwować, jak się kłócą, jak rozpamiętują przeszłość…

J. T.: W naszym filmie dochodzi do delikatnego zatarcia granic między dokumentem obserwacyjnym a kreacją artystyczną. Rozmowy artystów, a właściwie nieustające sprzeczki, nie dotyczą przecież jakichś trywialnych codziennych spraw, a na przykład pojęć stosowanych w sztuce lat 70-tych czy sposobów prezentacji ich sztuki. Zresztą para ta stworzyła własny idiosynkratyczny słownik pojęć, określający ich awangardową sztukę. Nasz film jednak nie odpowie na pytanie, czy w sztuce duetu KwieKulik „był czy nie było obiektu” (jedna z pierwszych rozmów Zofii i Przemka). Bardziej dociekliwy wobec sztuki widz będzie musiał sam to zinterpretować. Natomiast osobę szukającą w naszym dokumencie „ludzkiej historii”, przykuje siła emocjonalnej wymiany między bohaterami, a także specyficzny, czasem gorzki,  humor tych zaobserwowanych scen.
 

Jak na film zareagowali jego główni bohaterowie?

A. Z.: Zofia Kulik i Przemysław Kwiek są bardzo świadomymi artystami.  Pracują z kamerą od lat 70-tych i doskonale znają medium filmowe, możliwości i pułapki wizualności. Zofia oglądała zarówno materiały wyjściowe, jak i kolejne wersje montażowe. Kiedy miałyśmy wątpliwości, czy w filmie pokazywać na przykład pewne sceny sporów między nią a Przemkiem, ona sama mówiła: „przecież to jest prawda”. Nie bała się odsłonić. Zawsze byli radykalnymi artystami i ta ich odwaga przeniosła się na ekran dokumentu.
Zanim Zofia obejrzała pierwszy wybór scen, wokół których budowana była konstrukcja filmu,  miała wiele wątpliwości, co z tego wszystkiego wyjdzie. Zgadzała się, że to nie jest moment na film o niej, ale jednocześnie nie bardzo wierzyła, że z samego obserwowania, w dodatku często przerywanego,  da się ulepić dobry film.

Potem rozmawiałyśmy dużo o rytmie, długości, wybrzmieniach i zderzeniach poszczególnych scen ze sobą, a mniej o granicach prywatności.  Zofia i Przemek rozliczają się z własnego życia, z ideałów młodości, z tego, co z nich pozostało. Takie rozmowy prowadzą między innymi podczas wizyty syna, którego w dzieciństwie wykorzystywali do działań artystycznych,  na przykład fotografując go przebranego w ubranko ZMS-owskie czy w muszli klozetowej. Można oczywiście mieć wątpliwości, czy bohaterowie nie manipulują nami, reżyserkami. Finałowa scena stawia pod znakiem zapytania granice między dokumentem, prawdą i artystyczną kreacją. Widz sam musi ocenić, czy nie stał się obiektem kolejnego „Działania Dokamerowego” duetu KwieKulik.

Przemek i Zofia niczego w tym filmie nie ocenzurowali  i - co najważniejsze - zaakceptowali finalną wersję filmu, choć oczywiście każde z nich uważało, że to nie jego racja - postawa wygrywa w oczach widzów.


Czy teraz planują panie film dotyczący życia i twórczości któregoś z polskich artystów lub artyste
k?

A. Z.: Widzę swoją misję jako „tłumacza” pomiędzy światem sztuki, często postrzeganym jako hermetyczny i niezrozumiały, a „zwykłym odbiorcą”. W Polsce nadal zbyt rzadko artyści są obiektem zainteresowania dokumentalistów. Zależało nam na tym, żeby „KwieKulik” przekraczał ciasną kategorię „filmu o sztuce”. W biografiach artystów widać fascynujące refleksy historii Polski, na przykład obrazy często pomijanej w podręcznikach strony wizualnej PRL-u, która nie zawsze i nie wszędzie była tak szara, jak się wydaje. Dokument nie może koncentrować się tylko na mitycznym, tak zwanym „zwykłym człowieku” - tutaj artysta, ktoś specjalny, staje się „zwykły”. Dzięki temu, że obserwujemy, jesteśmy blisko bohaterów, a nie wypowiadają się o nich krytycy, tak zwane „gadające głowy”, wnikamy w ich codzienne życie. Z jednej strony sztuka nie oddziela nas od człowieka, z drugiej – jest jej tu bardzo dużo, ponieważ jest jakby druga w kolejności, poznajemy ją przez bohaterów, nie odwrotnie. Kolejnym filmem, który powstanie, będzie portret fotografa Eustachego Kossakowskiego, nad którym pracuję z Maxem Cegielskim.  Wkrótce zaczynamy zdjęcia.
       
J.T.: Mnie z kolei pociąga świat fabuły i eksperymentu w duchu Nowej Fali. W tej chwili pracuję nad eksperymentalnym serialem, który nazwałam art crime. Serial w nowatorski sposób opowiada o najwybitniejszych polskich twórcach poprzez połączenie dokumentu i historii kryminalnych. Zaprosiłam do współpracy scenarzystę i dramaturga Jarosława Kamińskiego. Kończymy właśnie prace nad koncepcją cyklu i scenariuszem odcinka - pilota i zaczynamy szukać producenta.