„... BO DOKUMENT JEST CIEKAWY, CZĘSTO CIEKAWSZY, NIŻ FABUŁA”

Adam Ślesicki mówi o 51. Krakowskim Festiwalu Filmowym, filmie „Paparazzi” Piotra Bernasia, Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy i sytuacji, w jakiej znajduje się film dokumentalny.



W ubiegłym roku na Krakowskim Festiwalu Filmowym Mistrzowska Szkoła Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy zaprezentowała dwanaście filmów. Podczas 51. edycji KFF  będzie można obejrzeć dziewięć filmów, które szkoła wyprodukowała. Jak ważne jest dla szkoły uczestnictwo w festiwalu?

Adam Ślesicki: Krakowski Festiwal był dla nas zawsze bardzo ważnym miejscem. Większość naszych filmów miała tutaj swoje premiery – część z nich zdobywała nagrody. Cieszę się bardzo, że podczas 51.KFF mamy szansę zaprezentować publiczności nasze produkcje. Trzy z czterech naszych filmów, biorących udział w konkursie, to dokumenty – dwa z nich powstały w ramach Programu Dokumentalnego („Decrescendo” Marty Minorowicz i „Paparazzi” Piotra Bernasia), autorem trzeciego („Bon Appetit”) jest Kuba Maciejko; absolwent tego kursu. Fabuła to „Glasgow” Piotra Subbotko, którą wyprodukowaliśmy wspólnie ze Studiem Munka (program „30 minut”). Warto dodać, że bardzo ciekawy dokument „3 dni wolności” Łukasza Borowskiego będzie można obejrzeć pozakonkursowo, w ramach Panoramy Filmu Polskiego - ten film powstał również w ramach kursu. Podczas pokazu Nocnych Etiud Studenckich pokażemy premierowo „Czarną córkę” Anny Skorupy i trzy inne krótkie metraże, które w przeciągu ostatniego roku miały swoje światowe premiery na najważniejszych festiwalach filmowych („Przesłuchanie” Adama Palenty, „Przyrzeczona” Lesława Dobruckiego i „Viva Maria!” Agnieszki Smoczyńskiej). Serdecznie zapraszam.


Bogaty program, przygotowany przez Szkołę Wajdy na 51.KFF, odzwierciedla wasze aspiracje, aby być czymś więcej niż wyłącznie miejscem edukacji...

Tak, Szkoła Wajdy, pomimo swej nazwy, zawsze była czymś więcej niż tylko miejscem nauki. Samo określenie „mistrzowska” wzięła się od poziomu „master class” – tzn. zajęć i warsztatów prowadzonych dla tych, którzy abecadło filmowe już poznali i chcą się doskonalić, dyskutować o konkretnych rozwiązaniach dla swoich filmów, a przede wszystkim po prostu realizować je. Działalność Szkoły zawsze opierała się na praktyce – zwłaszcza w przypadku Programu Dokumentalnego, kiedy to uczestnicy przychodzą do nas z własnymi pomysłami na film i dostają szansę, aby go zrealizować. Andrzej Wajda i Wojciech Marczewski – założyciele Szkoły – od samego początku chcieli stworzyć instytucję, która byłaby łącznikiem między szkołami filmowymi i rynkiem. Wspomagamy debiutantów i autorów kolejnych filmów, dajemy szansę realizacji utworów w profesjonalnych warunkach, pod opieką wybitnych filmowców. Dlatego produkcja filmów była i jest dla nas tak samo ważna jak edukacja.


Szkoła Wajdy ciągle się rozwija. Jakie plany ma instytucja na najbliższy miesiące, lata...?

A. Ś.:
 W najbliższym czasie nasza działalność rozwinie się bardziej, bowiem powstaje właśnie Studio Filmowe Andrzeja Wajdy, w którym będziemy produkować między innymi filmy pełnometrażowe. To jest dla nas droga naturalnego rozwoju – produkcja filmów, które przyciągną do kin wymagającą publiczność, połączenie kina ambitnego z regułami dzisiejszego rynku. Wierzę, że uda nam się osiągnąć ten cel. Współpracujemy z grupą zdolnych filmowców, zaplecze składa się z fantastycznych opiekunów artystycznych, postaramy się przywrócić ideę Zespołów Filmowych. Przy okazji planów na najbliższy czas, chciałbym zapowiedzieć kolejny nabór do Szkoły Wajdy. Program Dokumentalny DOK PRO, którego opiekunami artystycznymi są: Marcel Łoziński, Jacek Bławut i Vita Żelakeviciute rozpocznie się w październiku 2011. Zgłoszenia można nadsyłać do końca sierpnia. W tym samym czasie prowadzimy też nabór na fabularne „Studio prób” i Program dla producentów (Szczegóły na www.wajdaschool.pl).


Wielu autorów, których filmy uczestniczą na tegorocznym Festiwalu, realizowało swoje utwory poza granicami kraju - Wojciech Staroń kręcił w Argentynie, Marcin Filipowicz na Kubie, Paweł Ferdek i Łukasz Gutt w Kirgistanie. Dokumenty ze Szkoły Wajdy skupiają się raczej na krajowym podwórku. Czy to zamierzona strategia? Może w kontrakcie z producentem zapisana była jakaś klauzula na ten temat?

A. Ś.: Tak, umówiliśmy się z pozostałymi producentami, że my bierzemy Polskę, a oni resztę świata. A tak poważnie, to w Szkole Wajdy powstają filmy, które kręcone są za granicą. Jeden z nich to wspomniana etiuda studencka „Przyrzeczona”, nakręcona w Niemczech (program „Dialog w trójkącie”). W ramach tego samego programu zrealizowaliśmy również film w Izraelu. Ponadto, tworzyliśmy już filmy w Wielkiej Brytanii, na Ukrainie, Islandii. Jesteśmy też w trakcie zdjęć w Tajlandii i Birmie. W postprodukcji znajduje się film nakręcony w Rosji, a w przygotowaniu pełnometrażowy dokument w Himalajach. Pracujemy też nad programem dokumentalnym, realizowanym wspólnie z moskiewską szkołą WGIK, aby nakręcić kolejne filmy w Rosji. Można więc powiedzieć – „świat to za mało!”


Myśli Pan, że reżyserzy coraz częściej będą szukać tematów gdzieś daleko?

A. Ś.: Przykład „Paparazzi” i „Decrescendo” dowodzi, że nie trzeba szukać ciekawych tematów po drugiej stronie globu. Często istotne kwestie rozgrywają się tuż za rogiem – np. w barze z domowymi obiadami, jak w filmie „Bon appetit”. Dokumentalista musi mieć oczy otwarte i nie przegapić okazji – wtedy ona sama mu się odwdzięczy. Ponadto, jednym z ważniejszych przykazań (nie tylko dokumentalisty) jest: „rób film o tym, co znasz najlepiej”. Czasem tematy, które nam wydają się banalne, gdyż obcujemy z nimi na co dzień, okazują się dla innych odkryciem.


W ramach Nocy Etiud Studenckich Szkoła Wajdy przedstawi cztery filmy. Jak ważna  jest dla Szkoły promocja początkujących twórców?

A. Ś.: Nie robimy rozróżnienia na filmy „poważne” i etiudy studenckie. W obu przypadkach promocja i wysyłanie filmów na festiwale jest dla nas bardzo ważnym elementem. Film nie kończy się na samej produkcji. Filmy robi się po to, aby ktoś je oglądał, na festiwalach czy np. w telewizji (telewizje chętnie emitują filmy nagradzane na festiwalach). Potrzebna jest więc dalsza praca, wydawanie DVD, wysyłanie kopii przeglądowych, zgłaszanie do konkursów, udział w targach filmowych itd.


A kto bardziej korzysta z promocji, Szkoła czy konkretny twórca?

A. Ś.: Wszyscy odnoszą korzyść. Jednocześnie promuje się film, twórcę, o którym dowiaduje się świat, jak i samą Szkołę. Zależy nam na przyciągnięciu utalentowanych filmowców, staramy się więc zaoferować im jak najwięcej. Sami mamy również ogromną satysfakcję, gdy te wszystkie działania zostają doceniane – tak jak np. w Krakowie, gdzie zostaliśmy dwukrotnie nagrodzeni, jako najlepsi z producentów. Ważne jest, aby powstał dobry film. Nie jesteśmy typową szkoła filmową – nasze programy opierają się na partnerskiej dyskusji. Filmy, które realizowane są poza kursami, często pokazujemy i omawiamy na zajęciach. Poza tym filmowiec uczy się cały czas, potrzebuje więc konfrontacji z życzliwym gremium, które może mu coś podpowiedzieć. Nawet tacy mistrzowie, jak Marcel Łoziński czy Jacek Bławut pokazują swoje filmy uczestnikom kursów – chcą usłyszeć ich opinie. Dzięki temu rodzi się prawdziwe zaufanie, uczestnicy warsztatów i opiekunowie artystyczni zbliżają się do siebie, zostając kolegami po fachu.


W konkursie krótkometrażowym Szkołę Wajdy reprezentują dwa filmy – „Paparazzi” Piotra Bernasia i „Decrescendo” Marty Minorowicz. Jest pan producentem wykonawczym obu dokumentów. Jak wyglądała współpraca z autorami?

A. Ś.: Realizacja filmów w ramach Programu Dokumentalnego zakłada dużą swobodę twórców. Opiekunowie artystyczni oceniają, krytykują projekty, podpowiadają konkretne rozwiązania, a czasem tylko kierunek, w którym warto podążyć. Ostateczna decyzja zawsze należy do autora filmu - trzymamy się zasady, że jeśli ma on później świecić oczami, to przynajmniej za swoje własne grzechy. Projekty rozwijane i realizowane na warsztatach przechodzą najpierw długą drogę developmentu, czyli poszukiwania bohatera, sprecyzowania tematu, a następnie określania sposobu przedstawienia zagadnienia. Potem już z górki, trzeba tylko film nakręcić i zmontować. Z uwagi na specyfikę realizowania dokumentu „Paparazzi” – chodzi mi głównie o wyjazdy z paparazzo na tzw. „polowanie” – ekipę trzeba było ograniczyć do minimum, bardzo często reżyser sam był operatorem. Cieszę się, że ten film ma dużą dynamikę, drapieżność i jest nieco inny od większości naszych produkcji. Staramy się zawsze realizować filmy, które łączą rady wykładowców z pragnieniami twórców – „Paparazzi”  i „Decrescendo” to idealne przykłady.


Dokument Piotra Bernasia porusza problematykę związaną z etyką reporterską, moralnością dokumentalisty. Jakie jest pana zdanie na tę temat?

A. Ś.: Warto zacząć od tego, że dokument Bernasia powstawał przez dwa lata. W tym czasie koncepcja filmu znacznie ewoluowała. Początkowo miał to być portret polskiego paparazzo, Przemysława Stoppy i jednocześnie komentarz do sytuacji pism brukowych – często krytykowanych, jednak sprzedających się w licznych nakładach. Reżyser chciał poniekąd powiedzieć, że wszyscy, którzy kupują brukowce, są tak samo winni jak fotograf, który czatuje w krzakach, aby zrobić komuś kompromitujące zdjęcie. W trakcie zdjęć doszło do dwóch wydarzeń, które postawiły przed filmem nowe wyzwania – najpierw aresztowanie Romana Polańskiego, a później katastrofa smoleńska i żałoba narodowa. Dzięki konfrontacji bohatera z tymi wydarzeniami, zyskaliśmy okazję do postawienia nowych pytań, odnośnie  człowieczeństwa i granic przyzwoitości – być może nieco górnolotnie to brzmi, ale z pewnością wzbogaciło to film.


W Szkole Wajdy problem etyki dokumentalnej jest szczególnie omawiany? 

A. Ś.: Marcel Łoziński, Jacek Bławut i Vita Żelakeviciute sporo czasu poświęcają, aby omówić problematykę kontaktu z bohaterem i kwestię dotyczącą tego co wolno dokumentaliście, a czego nie. Przede wszystkim nie wolno krzywdzić. Reporter czy dokumentalista musi wziąć odpowiedzialność i zdecydować, jak daleko może się posunąć. Bywa, że bohater filmu sam decyduje się przekroczyć różne granice i godzi się na niekorzystne przedstawienie swojej osoby. Czasem lepiej nie skorzystać z takiej okazji, żeby później mieć czyste sumienie. Nasi wykładowcy uczą jeszcze jednej ważnej rzeczy –  bohatera filmu należy polubić. Wówczas wyznaczenie tych granic przychodzi naturalnie. Na przykład Jacek Bławut zawsze współpracę z bohaterem, realizowanie o kimś filmu traktuje niczym zobowiązanie na życie. Podobnie jest z naszym absolwentem, Łukaszem Borowskim, który dalej utrzymuje kontakt z bohaterem swojego filmu „3 dni wolności” i interesuje się jego losem – dodajmy, że bohaterem był więzień odsiadujący wieloletni wyrok. Również Piotr Bernaś ma dalej kontakt ze „swoim” paparazzo.


29 maja odbędzie się w Krakowie konferencja pod nazwą „Dokument do kontroli”. W jakiej kondycji według pana, jako producenta znajduje się dzisiaj dokument.

A. Ś.: Dokument został jakiś czas temu zepchnięty do defensywy. Wyparły go szybsze formy: news i reportaż, preferowane przez telewizję. Dzięki nim zyskujemy szybką informację, ale tracimy coś dużo ważniejszego – okazję do refleksji, do zastanowienia się nad światem, jego regułami, a czasem brakiem reguł. Co z tego, że telewizja nakarmi nas mnóstwem informacji, jeśli żadnej z nich nie zapamiętamy. We wczorajszą gazetę dziś zawija się rybę na targu, poranna relacja telewizyjna ulatuje z pamięci już w południe. Natomiast dobry film dokumentalny pamiętamy po roku, po dziesięciu czy po pięćdziesięciu latach. Świadczy o tym popularność Festiwalu Krakowskiego, Planete Doc Festival czy innych przeglądów filmów dokumentalnych. Rozumie to Polski Instytut Sztuki Filmowej, gdyż dofinansowuje produkcję dokumentów, powinna to też zrozumieć telewizja publiczna.


Pana ostatnie słowa brzmią niczym przesłanie do telewizji publicznej...

A. Ś.: Jestem jednym z sygnatariuszy „Apelu dokumentalistów”, który zainicjowała Maria Zmarz-Koczanowicz i nasz absolwent Maciej Cuske. „Apel dokumentalistów” podpisało wielu wybitnych filmowców, chcących przywrócić do TVP (niegdyś głównego producenta dokumentu polskiego) filmy dokumentalne,. Mamy obecnie dość paradoksalną sytuację, w której TVN czy HBO produkują ciekawsze dokumenty od teoretycznie kulturotwórczej TVP. Telewizje komercyjne przejęły „misję” telewizji publicznej. Wyprodukowane polskie filmy nie trafiają do emisji telewizyjnej, bo przegrywają z rozrywką i polityką. W telewizji publicznej – jeśli faktycznie ma być publiczna – musi się znaleźć miejsce także dla ambitniejszych (a często równie ciekawych) pozycji i to nie tylko w środku nocy. Po opublikowaniu „Apelu” dostaliśmy sygnał z TVP, że jest możliwość zmiany. Prowadzimy obecnie rozmowy – mam nadzieję, że coś dobrego z tego wyniknie.


Problem polega na tym, że rozrywka i polityka dobrze się sprzedają – dokument nie...

A. Ś.: Póki co, dokument nie jest formą komercyjną – nie da się na nim zarobić. Trzeba więc z trudem szukać finansowania. Osobiście wierzę, że w przypadku renesansu i ponownego wypromowania dokumentu przez telewizję z czasem znaleźliby się również widzowie kinowi. Można zapytać, po co robić filmy dokumentalne skoro jest tak trudno? Andrzej Wajda na pytanie, po co w ogóle kręcić w Polsce filmy skoro Amerykanie i tak robią lepsze, odpowiedział: „Bo tylko my na świecie robimy filmy po polsku. Tylko my zajmujemy się naszymi problemami”. Ja bym dodał: bo dokument jest ciekawy, często ciekawszy, niż fabuła.


Dziękuję za rozmowę i powodzenia na KFF.

A. Ś.: Dziękuję bardzo.



Z Adamem Ślesickim rozmawiał Daniel Stopa.



(Na zdjęciu obobk: fotos z filmu "Paparazzi")