WYWIAD Z MARTĄ MINOROWICZ, REŻYSERKĄ FILMU „DECRESCENDO”

"Decrescendo jest w zasadzie crescendem, bo im mniej czasu zostaje, tym wszystko mocniej smakuje, a emocje stają się bardziej intensywne" - mówi Marta Minorowicz, autorka krótkiego dokumentu "Decrescendo".


Skąd wziął się pomysł na film? Punktem wyjścia była postać młodego psychologa, czy sam dom spokojnej starości?

Marta Minorowicz: Najpierw był dom. Jest to niezwykłe miejsce otoczone pięknym ogrodem, z niemalże 500 mieszkańcami , prawie w centrum miasta, ale z zupełnie inną energią. Tam panuje w zasadzie bezczas, to miejsce jest gęste od wspomnień mieszkańców, przesiąknięte ich historiami. Niesamowite. 


Jak długo trwały zdjęcia i ile czasu potrzebowała Pani na oswojenie mieszkańców ośrodka z kamerą?

M. M.: Zanim zaczęłam zdjęcia wcześniej sama przez kilka miesięcy odwiedzałam dom i szukałam bohaterów filmu. Już na tym etapie bardzo pomógł mi Tomasz Potaczek, dzięki któremu mogłam odnaleźć się w tym gąszczu korytarzy, pokoi, łóżek. Same zdjęcia to ok. 30 dni - ale rozciągnięte były na okres całego roku – niemalże każdego miesiąca razem z Pawłem Chorzępą – operatorem, i Dominiką Czakon oraz Jaśkiem Moszumańskim, którzy wymiennie realizowali dźwięk, bywaliśmy w domu i przez 2-3 dni nagrywaliśmy materiał. Każdy z bohaterów indywidualnie reagował na obecność kamery, np. samo przekonanie pana Wlodzimierza – baletmistrza, do zgody na udział w filmie zajęło mi pół roku, kolejne 2-3 sesje zdjęciowe, czyli w praktyce 2-3 miesiące, były oswajaniem się z kamerą i „uczeniem się” zapominania o jej obecności.


W filmie oprócz psychologa Tomasza wyłania się jeszcze kilku bohaterów spośród mieszkańców domu. Mieli występować od początku jako bardziej zarysowane postaci, czy to za ich sprawą materiał poszedł właśnie w takim kierunku?

M. M.: Od początku wiedziałam, że pani Zosia, którą nazwaliśmy „filozofem”, pan Włodzimierz – artysta baletu, i niewidomy Tomek będą bardzo ważnymi postaciami, bo takimi też byli dla Tomasza, psychologa. To zdeterminowało kierunek filmu, to dlatego te, a nie inne osoby – „wydobywam” spośród pozostałych mieszkańców domu. 


Jaki efekt chciała Pani osiągnąć wprowadzając młodą osobę w środowisko starszych ludzi: podkreślić kontrast, zbudować przesłanie, czy może pokazać, że dwa pozornie odległe światy są sobie bardzo bliskie?

M. M.: Dla Tomka ten dom jest naturalnym środowiskiem pracy, nie musiałam go tam sztucznie wprowadzać. A dlaczego Tomek również stał się bohaterem filmu?  Bo od początku wydawało mi się to bardzo ciekawe, dlaczego on tam jest, i choć mógłby robić  z powodzeniem tysiąc innych rzeczy, cały czas przychodzi do swoich pacjentów, rozmawia z nimi, wyprowadza na spacer... Co go tam trzyma?  Nie wiem, czy do końca poznałam tę odpowiedź. Wydaje mi się jednak, że bardzo wiele z siebie daje swoim pacjentom, ale też bardzo dużo dostaje w zamian.  Dlatego wciąż tam jest. Ta wymiana doświadczeń, przepływ energii,  to tak naprawdę niezła lekcja dla nas. Ogrom mądrości ludzi starszych czy wiedzy jest często na wyciągnięcie ręki, za darmo. Dajemy coś z siebie i dostajemy w zamian dużo więcej. 

Mam nadzieję, że obecność Tomasza uzmysławia też, ile uczuć, gorących emocji drzemie w starszych ludziach. On te emocje budził i wyciągał na wierzch samą swoją obecnością. Bo jest młody. Bo jest obrazem ich samych siebie sprzed 40 lat, obrazem jaki sobie zapamiętali i utrwalają. Sprawił, że baletmistrz znów miał ochotę tańczyć, a pani Zosia zapragnęła nowych przyjaźni. Nam się może wydawać, że starsi ludzie są już jakby uśpieni, nieczuli na bodźce, ale w moich bohaterach, na przekór wieku, wciąż było mnóstwo pasji i głodu życia. I to jest niesamowite, że tych „młodych” i „starych” nic praktycznie w tym względzie nie różni. I to decrescendo jest w zasadzie crescendem, bo im mniej czasu zostaje, tym wszystko mocniej smakuje, a emocje stają się bardziej intensywne.


Czy realizacja tego dokumentu ugruntowała Pani podejście do starości i przemijania, czy wręcz przeciwnie – bardzo je zmieniła?

M. M.: Pani Zosia wypowiada w filmie bardzo ważne dla mnie słowa. Mówi do Tomasza : ”Jakie to drzewo jest piękne. Spadły z niego wszystkie ozdoby, a ono nadal zachwyca”. To zdanie według mnie mówi wszystko o starości i przemijaniu. Bardzo chcę wierzyć  w to, że nawet po utarcie tych ozdób można ocalić piękno. 


Pani wcześniejszy dokument, „Kawałek lata”, jest także bardzo intymnym obrazem relacji międzyludzkich. Czy ma Pani jakieś sposoby pozwalające podejść do filmowanego człowieka aż tak blisko jak ma to miejsce właśnie w  „Kawałku lata” i „Decrescendo”? 

M. M.: Myślę, że cierpliwość i otwartość bardzo pomagają. Ja zawsze  lubię swoich bohaterów, mam nadzieję, że tą sympatię da się wyczuć. I może to pomaga? Ale ogromnie ważne jest też to, kto stoi za kamerą  i kto do tego filmowanego człowieka podchodzi w sensie dosłownym. W „Kawałku lata” i w „Decrescendo” operatorem jest Paweł Chorzępa, który poza wielkim talentem ma też dar zjednywania sobie ludzi i budzenia zaufania. Mam wrażenie, że bohaterów „mniej boli”, kiedy filmuje ich Paweł.


Czy Pani, jako dokumentalistce, znajdującej się tak blisko człowieka i jego emocji, towarzyszyły przy realizacji „Decrescendo” dylematy mające wpływ na ostateczny kształt filmu? 

M. M.: Podstawowym dylematem było to, czy pokazać cały naturalizm towarzyszący starości i życiu w domu, czy też może uciec od niego i szukać innych sposobów na pokazanie  starości. Czy wstrząsnąć widzem brzydotą czy może pójść inną drogą? Wybrałam to drugie rozwiązanie.  Oczywiście wśród wielu godzin nagranego materiału było wiele wypowiedzi, które były automatycznie wykasowywane, bo obdzierały bohaterów z resztek prywatności. 




Z Martą Minorowicz rozmawiała Olga Słowiakowska.