KUCHARZE Z WOLI. O FILMIE „BON APPETIT” KUBY MACIEJKO

Podobnie jak w swoim wcześniejszym dokumencie „Felgarz z Woli” ( 2008), tak i w „Bon Appetit”, Kuba Maciejko kreśli sylwetki postaci zanurzonych w dawnej Warszawie, o jakiej polskie filmy fabularne i seriale właściwie dawno już zapomniały. Poznajemy Państwa Korzeniewskich, właścicieli małego baru na Woli, ich osobliwego klienta – Pana Andrzeja i całe niewielkie uniwersum, poza którym główni bohaterowie najwyraźniej nie wyobrażają sobie życia.


Wśród garnków, komicznych gadżetów (gadająca maskotka-małpa przy wejściu) i codziennych zmartwień o to, czy zdążą z przygotowaniem zamówionych obiadów, właściciele baru marzą o wygranej w lotto. Pani Grażyna mówi, że gdyby udało jej się wygrać, to założyłaby nową restaurację, z tańczącymi dziewczynami, żeby przyciągnąć więcej klientów. Jej marzenia są nadal więc związane z gastronomią i – generalnie ujmując-  wszystko w filmie kręci się wokół jedzenia. Bohaterowie spożywają, przygotowują posiłki, rozmawiają o zakupach czy przepisach. Nawet poszczególne rozdziały filmu brzmią jak rodem z kart menu bądź książki kucharskiej. Te pozornie błahe czynności, wraz ze scenerią i rysem charakterologicznym bohaterów, składają się jednak na o wiele bardziej metaforyczny niż z pozoru mogłoby się wydawać portret. Portret, który przedstawia atmosferę rodem z PRL-u, jaka doskonale sobie radzi we współczesności. Kuba Maciejko pokazuje, że takich miejsc jest u nas jeszcze bardzo wiele, co potwierdza dokumentem „Felgarz z Woli”.


Ciekawy akcent filmu to postać Pana Andrzeja. Jest przybyszem z innego świata, był dyrektorem filmy General Electrics i najprawdopodobniej żyje na dość wysokiej stopie, ale doskonale odnajduje się w niewielkim barze u Pani Grażyny i Pana Zbyszka. Jedna z wielu zabawnych scen filmu to ta, w której Pan Andrzej, nad domowym obiadem i obok gadającej maskotki, rozmawia bardzo poważnie o interesach, a do tego po angielsku. Pan Andrzej umiejętnie łączy świat ludzi, jakimi otoczony był w pracy, ze światem Państwa Korzeniewskich, których zaprasza nawet na kameralne przyjęcie do swojego domu.


Kuba Maciejko obserwuje pozornie błahe wydarzenia i przekuwa je w opowieść o lekkim i zabawnym tonie, wyraźnie narzuconym przez kontrapunktowy montaż. Jednak z jego obserwacji można wysnuć daleko idące wnioski, a przynajmniej zastanowić się nad wieloma rzeczami, co zakłada jednak również nieco gorzki odbiór filmu. Można zazdrościć bohaterom podejścia do życia, lub traktować jako postaci smutnych, kłócących się ze sobą ludzi. Można cieszyć się, że nie wszystko zostaje skomercjalizowane, lub narzekać na jeszcze wciąż obecny w Polsce ogrom „pokomunistycznego dziadostwa”. „Bon Appetit” to zbiór bardzo zabawnych obserwacji, pozwalających widzowi na śmiech. Mimo wszystko wydaje się, że w wielu momentach to powinien być bardziej refleksyjny uśmiech niż głośny rechot. Jak właściwie jest? Kuba Maciejko pokazuje, jak. Ale bez tezy, bo pozostawia widzowi miejsce na interpretację. Jak na dobrego dokumentalistę przystało.


Olga Słowiakowska