DEKADA POLSKIEGO DOKUMENTU - „CZARNA SERIA”. ROZMOWA Z JADWIGĄ HUČKOVĄ

Zapraszamy na pierwszą odsłonę cyklu pt. „Dekada polskiego dokumentu”, w którym Daniel Stopa rozmawia o „czarnej serii” z Jadwigą Hučkovą z Instytutu Sztuk Audiowizualnych UJ, specjalizującą się w filmie dokumentalnym i kinie fabularnym Europy Środkowej. „Dekada polskiego dokumentu” to cykl poświęcony najciekawszym zjawiskom dokumentalnym w danej dekadzie.

Głównym tematem naszej rozmowy jest „czarna seria”, lecz na początku chciałem zapytać o filmy dokumentalne, które w pani opinii zasługują na wyróżnienie, a które powstały przed „czarną serią”?

Nie można mówić o historii polskiego dokumentu bez takich filmów, jak „Majdanek – cmentarzysko Europy” Aleksandra Forda (1944) z komentarzem Jerzego Bossaka, „Suita warszawska” (1946) Tadeusza Makarczyńskiego, „Ulica Brzozowa” (1947) Wojciecha Hasa i Stanisława Różewicza, „Powódź” (1947) Bossaka i Wacława Kaźmierczaka, „Kopalnia” (1947) Natalii Brzozowskiej. Warto również zwrócić uwagę na krótkie filmy Andrzeja Munka, zwłaszcza „Kolejarskie słowo” (1953), które przełamało poetykę socrealistyczną.

Czy w którymś z tych filmów możemy doszukać się zapowiedzi „czarnej serii”?

„Czarna seria” była triumfem walczących o temat. Takie problemy jak chuligani („Uwaga chuligani”, 1955), biurokracja („Miasteczko”, 1956; „Warszawa 56”, 1956), prostytucja („Paragraf zero”, 1957), ubóstwo („Skalna ziemia”, 1956) nie mogły wcześniej ujrzeć światła dziennego. O zakłamywane i ukrywane tematy walczył po wojnie Jerzy Bossak, autor m.in. nagrodzonego w Cannes dokumentu „Powódź” z 1947 r. Twórcy „Czarnej serii” pozostawali pod wpływem reportaży i notatek prasowych, uprzednio uwypuklających ludzkie problemy i realizowali filmy w duchu reportażowym. Co ciekawe, Andrzej Munk określił „Kolejarskie słowo i „Gwiazdy muszą płonąć” (1954) terminem reportaż dramatyczny, odnoszący się do dokumentów, które nie interesując się wewnętrznymi przeżyciami postaci i nie będąc w stanie ich przekazać, skupiają się na zewnętrznym problemie. Myślę jednak, że największy wpływ na kształt „czarnej serii” miał reżyserski duet Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego. Młodzi absolwenci moskiewskiego WGiK-u mogli pozwolić sobie po prostu na odwagę i podjęcie tematów tabu.

Zresztą rok przed powstaniem filmu „Uwaga chuligani”, uznawanym powszechnie za początek „czarnej serii”, nakręcili wydanie specjalne Polskiej Kroniki Filmowej pt. „Czy jesteś wśród nich?” (1954), tematyką i stylem zapowiadające kolejne utwory duetu. Chciałem jednak zapytać o wpływ października 56’ na „czarną serię”. Często nurt omawiany jest w kontekście październikowych przemian…

Ale dokument „Uwaga chuligani”, inicjujący „czarną serię”, powstał w 1955 r., czyli przed październikowym przełomem. Choć główny nurt „czarnej serii” trwał w okresie przełomu, trzeba z żalem przyznać, że twórcom nie udało się zarejestrować atmosfery tego czasu, z którym wiązano ogromne nadzieje. Spotkania, dyskusje młodych, przejawy politycznego zaangażowania studentów, rodzące się komitety – w filmach „czarnej serii” tego nie ma. Kazimierz Karabasz i Władysław Ślesicki analizują w swoich utworach przełom 1956 roku z pewnej perspektywy czasowej. W „Ludziach z pustego obszaru” (1957), do którego zdjęcia nakręcono tuż przed i tuż po Październiku, „kiedy – jak mówi komentarz – emocje nie zdążyły jeszcze opaść”, mówi się, że młodzi „oczekują zmian, a kiedy zmiany przychodzą, oni ich nie dostrzegają”. Odautorski komentarz zza kadru wyraża ubolewanie autorów, że przetaczające się przez Polskę wydarzenia nie obchodzą bohaterów ich filmów, nie prowokują do zrewidowania własnych poglądów, do jakiegokolwiek zaangażowania. Młodzi ludzie pozostają w marazmie, nie dostrzegają szansy i potrzeby zmian, nawet takich, które mogłyby dotyczyć własnego życia. Znamienne jest mówienie aluzjami: „kiedy zmiany przychodzą, oni ich nie dostrzegają” – strach przed nazywaniem rzeczy po imieniu, który świadczyć może o kolejnym „przykręcaniu śruby”.

Wspomnieliśmy o duecie Hoffman i Skórzewski. Wciąż dyskutuje się nad wartością ich „czarnych” filmów. Dla jednych są one schematyczne, jednostronne, sztuczne, dla drugich odkrywcze i odważne. Jak pani ocenia te filmy?

Po latach coraz bardziej doceniam pełne zaangażowania dokumenty Hoffmana i Skórzewskiego. Choć twórcy obrali formę plakatową, inscenizowali, sięgali po różnorodne chwyty montażowe i tautologiczny komentarz, to tylko w ich filmach dostrzec można tak silny motyw osobistej odpowiedzialności za to, co dzieje się dookoła. „Nie zasłaniaj się, patrz!" – Andrzej Łapicki czyta komentarz w „Uwaga chuligani”, komentarz, który jest skierowany do obywateli. Nie powinieneś być obojętny, kiedy widzisz zło, kiedy jedziesz tramwajem czy pociągiem i widzisz chuliganów atakujących niewinne osoby, nie bądź bierny, gdy widzisz, że sąsiad rozpija własne dziecko, zareaguj. U Hoffmana i Skórzewskiego głównym winowajcą jest społeczeństwo i powszechna znieczulica. Na wskazywanie błędów i winy systemu przyjdzie kolej w następnych filmach innych autorów. Warto dodać, że problemy poruszone w filmach pierwszych twórców „czarnej serii” rozrosły się w naszym społeczeństwie do niebywałych rozmiarów i nabrały niepokojącej aktualności, o czym świadczą dziś chociażby reportaże telewizyjne.

Potem przyszła kolej na wskazywanie błędów i winnych systemu. Trzeba przyznać, że twórcy „czarnej serii” wykazywali się przy tym niezwykłą odwagą…

Jeśli chodzi o atakowanie machiny biurokratycznej, piętnowanie odgórnego, centralnego planowania, myślę, że najdalej posunął się Jerzy Ziarnik w dokumencie „Miasteczko”. Warto zadedykować ten film wszystkim, którzy po pierwsze: wspominają PRL jako najweselszy barak obozu po wschodniej stronie Żelaznej Kurtyny, po drugie: wspominają z nostalgią okres PRL-u jako czas, w którym rzekomo nie było bezrobocia. W Wincentowie – tak narrator (głosem lektora Tadeusza Łomnickiego – przyp. red.) nazywa dla potrzeb filmu małe miasteczko, w którym rozgrywa się akcja – bezrobocie znacznie przekracza dzisiejsze polskie normy. Dokument krytykuje zniszczenie w Polsce prywatnej inicjatywy. W miasteczku, które przez stulecia słynęło z doskonałych szewców, nowe prawo, zabraniające prywatnego handlu skórami, doprowadziło mieszkańców do skrajnego ubóstwa. Kolejny problem, na który Ziarnik zwraca uwagę, to brutalne zerwanie z tradycją, ciągłością kulturową. Ukazuje PRL jako raj dla tych, którzy potrafią wykorzystać luki prawne lub łamią prawo, a dla ludzi, od pokoleń budujących i przekazujących dobre tradycje, jest koszmarem. Co ważne, film uświadamiał społeczeństwu, jak bardzo oddalamy się od reszty świata, już tylko nasze produkty mogą powędrować do krajów mniej lub bardziej egzotycznych, my już nie. Dodatkowo, Ziarnik dostrzega exodus młodych, zjawisko socjologiczne.

Młodym ludziom, którzy pozbawieni są jakiejkolwiek wiary i nadziei na lepsze jutro, chyba z największą pieczołowitością przyglądał się duet Kazimierz Karabasz i Władysław Ślesicki?

W utworach „czarnej serii” temat dzieci i młodzieży, zresztą eksploatowany do granic możliwości w kinie socrealistycznym (młodość jako symbol postępu, nadziei na świetlaną przyszłość), miał wyłącznie pesymistyczny wydźwięk. Karabasz i Ślesicki zrealizowali dwa filmy, „Ludzie z pustego obszaru” i „Gdzie diabeł mówi dobranoc” (1956), z których wyłania się obraz młodych bez nadziei, idei, planów, spędzających wolny czas na kradzieży, awanturach, bijatykach. Twórcy pytają: dlaczego?, szukają przyczyny. Można jednak zauważyć, że filmy „czarnej serii” dawały raczej zbyt prostą odpowiedź: gdyby zorganizować czas młodym, nie pozostawiać ich bez opieki, to ich życie wyglądałoby inaczej. Tymczasem na przykład na Targówku wieje nudą, praska młodzież nie ma gdzie się podziać, a budowa Domu Kultury trawa już osiem lat. Warto podkreślić, że w 2001 r. Grzegorz Pacek nakręcił dokument „Jestem zły”, w którym pokazał tę samą dzielnicę, co autorzy „Ludzi z pustego obszaru” i okazuje się, że wciąż jest to miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Brak subtelnych aluzji i mowy ezopowej – to częste zarzuty, które padały przeciw „czarnej serii”. Czy zgadza się pani z nimi?

Na pewno można w tych zarzutach odnaleźć jakąś prawdę, w końcu „czarna seria” skupia różnych twórców i różne filmy, ale myślę, że lepiej podkreślić dokumenty, które posługiwały się aluzjami i metaforami. Doskonałym przykładem takiego filmu jest „Lubelska starówka” Bohdana Kosińskiego z 1956 r. Pretekstem do realizacji filmu było odnowienie miasta z okazji X rocznicy ogłoszenia Manifestu PKWN. W komentarzu, którego autorem jest Jerzy Urban – często się o tym zapomina – słyszymy, że „stare miasto rozpada się ze względu na wadliwość budowy”. Pełen sarkazmu i ironii ton przewodnika po zabytkach – i metafora, aż nazbyt widoczna: odnowione fasady kamienic kryją wewnętrzny rozkład, za pustymi frazesami i sloganami partyjnymi trudno szukać jakiegokolwiek odbicia realnych problemów. Tym filmem Kosiński wyprzedza, podniesiony później przez twórców Nowej Kultury, problem „fasady” i „tyłów”. Archiwalne materiały filmowe z Lublina świadczą o tym, że temat tego miasta, symbolizującego nową władzę, nurtował filmowców i operatorów z PKF już od dłuższego czasu. Podobnie postąpił Kosiński w realizowanym wspólnie z Janem Dmowskim „Mieście na wyspach” (1958), gdzie obok nowego, pocztówkowego centrum miasta, Pałacu Kultury i Nauki, widnieje prowizorycznie postawiona na powojennych gruzach rudera. Dodatkowo, zdjęcia śródmieścia Warszawy 1958, zestawiono tutaj z przedwojennymi fotografiami dzielnicy pełnej ludzi i miejskiego gwaru, dziś, w 1958 r., gdy posprzątano gruz, jest tylko przerażająca pustka.

„Czarna seria” bardzo szybko uległa przesileniu i reżyserskie duety zaczęły się rozpadać. Twórcy już w pojedynkę (np. Karabasz i Ślesicki) poszukiwali nowej drogi artystycznej, jednak Hoffman i Skórzewski jeszcze przez kilka lat trzymali się razem i zrealizowali jeden z najpiękniejszych filmów dekady, „Pamiątkę z Kalwarii” (1958). Co sądzi pani o tym filmie?

Muszę przyznać, że dzieło Hoffmana i Skórzewskiego nie jest specjalnie znane poza Polską. Kiedy rozmawiałam z historykami filmu z krajów wyszehradzkich, okazało się, że film nie był u nich rozpowszechniany. Pokazałam go jeszcze ze starego VHS-u kilku filmoznawcom i krytykom za granicą i wzbudził autentyczny zachwyt, głównie z powodu zdjęć Stanisława Niedbalskiego i Wacława Florkowskiego, które realizowano w zmieniającej się zimowej aurze. Niedawno „Pamiątkę z Kalwarii” wyświetlono na zamkniętym pokazie w Filmotece Narodowej w Pradze i najbardziej zainteresowała widzów z całego zestawu dokumentów polskich; oglądano film wręcz z niedowierzaniem, ze względu na czas powstania, temat i formę.

Początkowo jednak temat filmu, notabene podsunięty przez Jerzego Bossaka, miał dotyczyć czegoś innego…

Tak, tematem i jednocześnie powodem wyjazdu ekipy do Kalwarii Zebrzydowskiej była pierwotnie tradycja meblarska w Kalwarii. Podczas dokumentacji wyłoniła się kwestia znacznie ciekawsza: coroczna pielgrzymka rzeszy wiernych, którzy uczestniczą w czasie Wielkiego Tygodnia w Misterium Męki Pańskiej. Kręcono w porozumieniu z zakonnikami klasztoru i pod ich opieką, lecz ani Kościół, ani „czynniki oficjalne” nie były zadowolone z końcowego efektu.

Dlaczego?

Kościół – chyba ze względu na zarejestrowanie wymiaru merkantylnego pielgrzymki (wskazuje na to już tytuł i pierwsze sceny: obrazy handlu dewocjonaliami), choć atmosfera targowiska szybko mija i widzowi udziela się nastrój skupienia na właściwym celu pielgrzymki (koncentrację na wymiarze duchowym osiągnięto dzięki znakomitym obrazom, ale też dzięki genialnemu opracowaniu ścieżki dźwiękowej, w której słychać dźwięki nagrane na miejscu wydarzeń, ale ulokowane tak, by budować wspomniany nastrój skupienia religijnego). Władzy na pewno nie spodobał się rozmiar zjawiska, jakie pokazali dokumentaliści, to autentyczne zaangażowanie pielgrzymów brnących w zimnie przez rozmarzające ścieżki i strumienie. Twórcy przedstawili siłę narodu, której władza PRL-u nie mogła lekceważyć. Postąpiono więc dość przewrotnie: nie rozpowszechniano filmu (dopiero w następnej dekadzie zebrał nagrody we Florencji i Oberhausen), ale pokazywano go, jeszcze po latach, wąskim grupom odbiorców w specjalnym celu. Mówię o tym na podstawie osobistego doświadczenia. Podczas obozów letnich, było to jeszcze przed Sierpniem 80’, indoktrynowano młodych licealistów na różne sposoby, co było nieodłączną częścią wakacyjnego wypoczynku. Pamiętam jedną z takich pogadanek, która dotyczyła akurat „szkodliwości religii” (opuszczenie terenu obozu i wyjście do kościoła było oczywiście zabronione). Tę obowiązkową prelekcję zilustrowano nam krótkim filmem, który uderzył mnie pięknem obrazów, brakiem komentarza zza kadru (co przyjemnie kontrastowało ze słowotokiem zacietrzewionych prelegentów), a w którym po latach rozpoznałam dokument Hoffmana i Skórzewskiego. Krótki napis na końcu wyjaśniał okoliczności powstania filmu. Po prostu – arcydzieło krótkiego metrażu, twórcy zaufali obrazowi i oddali prawdę czasu i miejsca.

Na koniec chcę zapytać o fabularny odpowiednik „czarnej serii”. „Uwaga chuligani”, „Warszawa 56”, „Gdzie diabeł mówi dobranoc” – czy te dokumenty inspirowały fabularzystów?

Filmem, który zwykło się uznawać za fabularny odpowiednik „czarnej serii”, są „Zagubione uczucia” Jerzego Zarzyckiego. Gdyby prześledzić ewolucję tematu Nowej Huty w latach 50., doszłoby się do ciekawych wniosków. Zdecydowanie socrealistyczna agitka Munka pt. „Kierunek Nowa Huta” (1951) obiecuje młodym świetlaną przyszłość z własnymi mieszkaniami. Po latach, w „Miejscu zamieszkania” (1957) Maksymiliana Wrocławskiego, wpisującym się już w „czarną serię”, widzimy tych, którzy skorzystali z szansy, a może po prostu uciekli z przeludnionych gospodarstw swoich rodziców i trafili do drewnianych baraków Pleszowa. Film Zarzyckiego powstał w tym samym roku i zagarnął kilka wiodących wątków „czarnej serii”. Po pierwsze: chuligani – dokumenty „czarnej serii” uświadamiały, że kiedy młody człowiek wpadnie w nieodpowiednie środowisko, stacza się po równi pochyłej, natomiast w „Zagubionych uczuciach” jakiś cień szansy istnieje, bo główny bohater, staczający się w sensie dosłownym, chciałby powrócić do matki, która pracuje zawodowo i samotnie wychowuje dzieci, ale nie jest bohaterką z plakatu tylko zwykłą kobietą i może ponieść klęskę. Po drugie: pojawia się tutaj problem alkoholizmu i znieczulicy społecznej. Po trzecie: widać pogłębiające się z roku na rok zapóźnienie cywilizacyjne w stosunku do reszty świata i niezrozumienie z jego strony – jest w filmie scena wizyty zachodnich dziennikarzy, którzy odwiedzają miejsce pracy głównej bohaterki. W filmie dominuje bezbrzeżny smutek – jak we wszystkich wspomnianych dokumentach.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

rozmawiał Daniel Stopa