WYWIAD Z PAWŁEM ZIEMILSKIM - REŻYSEREM FILMU “IN TOUCH”

Na Międzynarodowym Festiwalu Filmów Dokumentalnych w Amsterdamie (IDFA) jednym z polskich reprezentantów jest najnowszy film “In Touch” Pawła Ziemilskiego, który powalczy o nagrodę w konkursie dokumentów średniometrażowych. Z reżyserem rozmawia Daniel Stopa.

Daniel Stopa: “In Touch” - podobnie jak pana film “Rogalik” - jest zbiorowym portretem mieszkańców jednej z polskich wsi. Skąd wziął się pomysł, aby sportretować ludzi z wyludniającej się wsi Stare Juchy?

Paweł Ziemilski: Jeszcze przed “Rogalikiem” kilkakrotnie realizowałem na Mazurach warsztaty filmowe dla miejscowej młodzieży. Uderzyło mnie to, że często słyszałem od uczestników o krewnych w Islandii. Ktoś miał tam rodziców, ktoś wujka, ktoś inny siostrę, albo dziadka... Jakiś dziwny fenomen. Zrobiłem małe dochodzenie i tak trafiłem do Starych Juch, skąd wyemigrowała za pracą do Islandii jedna trzecia mieszkańców.

Kilka miesięcy później opowiedziałem o tym jedynemu Islandczykowi, którego wtedy znałem, koledze z filmówki, Haukurowi Hrafnssonowi i to on namówił mnie, żebyśmy spróbowali zrobić o tym film. Ja zająłem się reżyserią, a Haukur wspólnie ze swoim wspólnikiem Łukaszem Długołęckim wyprodukowali „In Touch“.

In Touch” opiera się na bardzo ciekawym zabiegu formalnym, mianowicie, portrety mieszkańców zostały nakręcone wraz z projekcjami, które przedstawiają ich bliskich w Islandii. Czy może pan opowiedzieć coś więcej o tym pomyśle formalnym? Na jakim etapie filmu się pojawił?

Późno. Pracuję według stałej zasady, że najpierw robię długą dokumentację. Chcę wiedzieć jak najwięcej o świecie moich bohaterów i uparcie szukam tego, co właściwie chcę pokazać i powiedzieć. Czyli najpierw inwestuję swój czas i czas ekipy w treść.

Ale rozmawiając z bohaterami szukam nie tylko ich prywatnych historii. Wierzę, że najlepsze filmy dokumentalne powstają wtedy, gdy między twórcami i bohaterami zachodzi jakaś wymiana. W toku pracy rozwijał się długo niesprecyzowany pomysł na nią. Dla mnie stało się ważne, co ja mógłbym dać swoim bohaterom, którzy poświęcają mi swój wolny czas i odsłaniają intymność. Czy istnieje wśród mieszkańców Starych Juch jakaś potrzeba, którą choćby przez krótki moment mój film byłby w stanie zaspokoić. Co możemy dać bohaterom?

Szybko odkryliśmy, że dla mieszkańców wsi najważniejszą sprawą jest kontakt ze swoimi bliskimi, którzy są w Islandii. Niemal codziennie prowadzą z sobą rozmowy na skypie. Eksplorowaliśmy ten temat. Zaczęliśmy nagrywać rozmowy skypowe między Mazurami a Islandią i równolegle zastanawialiśmy się nad tym jak w filmie polepszyć, pogłębić tę komunikację, spróbować przybliżyć rozmówców do siebie, sprawić iluzję, że ponownie są razem.

I z pomocą przyszła technologia…

Tak. Przy zdjęciach towarzyszyły nam różne pomysły formalne, jak ten film powinien wyglądać.

Próbowaliśmy „łączyć ludzi“ na green screenach , czyli z wklejaniem jednych osób przy już sfilmowanych innych. Ale już w trakcie prób i testów efekt okazał się sztuczny. Niemal odwrotny od moich zamierzeń. Poszukując ciekawych rozwiązań Filip Drożdż, operator wygrzebał z jakiegoś japońskiego albumu zdjęcie rodzinne, gdzie połowa rodziny stała w pomieszczeniu, a druga połowa była wyświetlona projekcją na ścianie. Zdjęcie odległych pokoleń tej samej rodziny na wspólnym spotkaniu. Ci „wirtualni“ z przed kilkudziesięciu lat wyglądali tak, jakby wspólnie świętowali z dzisiejszymi. To było to!

Zapragnąłem uzyskać podobną bliskość. Zależało mi, żeby rozmówcy moich bohaterów nie byli jedynie dwudziestocentymetrową głową na ekranie komputera jak dzieje się to w czasie skypowych rozmów. W projekcjach mogłem przecież oddać ich w skali „jeden do jednego“. Gdy po raz pierwszy zastosowaliśmy zabieg z projekcjami, chyba każdy z członków ekipy poczuł, że tak będzie wyglądał nasz film.

W istocie, przez konfrontacje mieszkańców z projekcjami doprowadził pan do odsłonięcia prawdziwych emocji i łez. Ludzie zapominają o technologi i w filmie pojawiają się wzruszenia. Czy w filmie oglądamy ich w momencie pierwszego zderzenia z projekcjami?

Samo przygotowanie techniczne projekcji trwało długo i dopiero, gdy wszystko było gotowe, wpuszczaliśmy osobę w zainscenizowaną sytuację. Ale nie każde pierwsze zetknięcie ludzi z projekcjami było filmowo dobre. W filmie dokumentalnym często jest tak, że za pierwszym razem bohater jest spięty, nienaturalny, bo wie że jest filmowany i reaguje na kamerę. Wtedy po prostu trzeba powtarzać.

Więc w “In Touch” nie każdy odbiór projekcji przez bohaterów był idealny, czasem ktoś nie wszystko widział wyraźnie, często najbardziej naturalny “dubel” powstawał, gdy człowiek był już zmęczony, gdy przestawał się krygować, zapominał o kamerze, ekipie i szumie projektora.

Wyświetlane materiały to w całości wasze zdjęcia, czy korzystaliście z jakichś zapisków emigrantów?

Wszystkie materiały video nakręciliśmy sami. Najtrudniejsze było to, że musieliśmy dość precyzyjnie z dużym wyprzedzeniem zaplanować sceny, które miały być kręcone kilka miesięcy po zdjęciach w Islandii. Myślenie od razu o projekcjach powodowało często różne komplikacje. Trzeba było sobie wyobrazić, jak dany materiał będzie wyglądał na projekcji w domach bohaterów już w Starych Juchach. Nasze wyjazdy do Islandii odbywały się więc w celu nakręcania materiału źródłowego do projekcji, a nie bezpośrednio zdjęć do końcowego filmu.

Taka dwuetapowa metoda zbierania materiałów utrudnia zrobienie jakichkolwiek dokrętek.

Zazwyczaj to czego brakuje, można spróbować dokręcić później, pojechać ponownie na lokację. W naszym przypadku taka decyzja wymagałaby kosztownej i czasochłonnej operacji: trzeba polecieć najpierw do Islandii, tam zrealizować materiał i kolejny raz wyświetlić go, filmując sceny na Mazurach.

Staraliśmy się ograniczyć ryzyko dużych dokrętek i w wielu przypadkach sceny były przez nas wcześniej wypróbowane, bez udziału bohaterów, na członkach ekipy. Ale niektóre ciekawe pomysły wykorzystania projekcji odkryliśmy dopiero w trakcie samych zdjęć.

Zastosowaliśmy też dość nietypowy sposób gromadzenia materiału dźwiękowego. Otóż duża część rozmów przez skype została nagrana ‚samoistnie‘, bez udziału ekipy. Nasi bohaterowie zgodzili się nagrywać swoje rozmowy z bliskimi pod naszą nieobecność i z tych nagrań wyłuskaliśmy potem fragmenty puszczone z off’u.

A jak wyglądała praca operatora przy takim projekcie?

Filip Drożdż, nasz operator, nie miał łatwo. Musiał precyzyjnie planować, w jaki sposób kręcić materiały w Islandii. Nie tylko chodziło nam o to, aby zdjęcia miały wysoką wartość dokumentalną, ale też o to, żeby dało się je w odpowiedni sposób wyświetlić w Starych Juchach. To wymagało często innego rodzaju kadrowania. Inaczej kręci się wyjście bohatera z domu, gdy wiemy, że materiał jest przeznaczony bezpośrednio do filmu, a inaczej, jeśli scena ma być wyświetlona jako element innej sceny, którą będziemy kręcili za kilka miesięcy w bardzo odmiennej scenerii.

Zdjęciom towarzyszyły dwa etapy - ten w Islandii i ten w Polsce. A montaż jak przebiegał?

Montaż odbywał się już dość klasycznie. Miałem to szczęście, że nad filmem zgodziła się pracować pani Dorota Wardęszkiewicz, mistrzyni montażu dokumentalnego,. Zaczęliśmy pracę jeszcze w trakcie zdjęć i bardzo...bardzo długo montowaliśmy ten film, ale mam nadzieję, że to było warte zachodu i efekty będą widoczne na ekranie.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę powodzenia w Amsterdamie.