Z DYSTANSEM, CHOĆ BLISKO - WYWIAD Z RAFAŁEM SKALSKIM

Agnieszka Młynarczyk: Czy „Mnich z morza” powstał w wyniku fascynacji kulturą tajską, z zainteresowania buddyzmem, a może jeszcze z innego powodu?

Rafał Skalski: Nigdy w większym stopniu nie interesowałem się kulturą buddyjską ani Tajlandią. Nie byłem też wcześniej w Tajlandii. Zaczęło się tak: w 2009 roku przeczytałem artykuł w Przekroju [tygodnik wydawany do roku 2013 – red.]. Był to tekst o tymczasowych mnichach w Tajlandii. Pomyślałem sobie, że i mnie to dotyczy. Mam na myśli kontekst presji kulturowej. Zacząłem zadawać sobie pytanie, na ile to, w jakiej tradycji żyjemy wpływa na rozwój naszej duchowości. Presja kulturowa może być związana na przykład z chrztem albo komunią świętą. Zastanawiałem się nad kwestią podlegania takiej tradycji bez względu na wszystko i wbrew własnym przekonaniom. Czy nie lepiej robić to w pełni świadomie? Gdy usłyszałem o tymczasowych mnichach, pomyślałem, że ma to wiele wspólnego z komunią świętą. Różnica polega na tym, że święcenia przyjmują dorośli mężczyźni, którzy decydują się spędzić w klasztorze minimum tydzień. Ciekawe jest to, że Ci ludzie otrzymują możliwość bycia pełnoprawnymi kapłanami nawet na bardzo krótki okres, a wyjście ze stanu kapłaństwa nie wiąże się z żadnymi konsekwencjami. Bycie krótkoterminowym mnichem należy do kultywowanych przez nich tradycji. Na pewno wielu młodych Tajlandczyków nie jest w pełni przekonana do tej filozofii, do tej religii. Wielu z nich robi to dla rodziców, pracodawcy lub dziewczyny. Byłem ciekawy, co się dzieje, gdy robią to dla kogoś z otoczenia, czyli pod presją. Czy możliwe jest wówczas doświadczenie duchowe? Zadałem sobie też pytanie, czy jest możliwe doznanie duchowych przeżyć w trybie instant. Bo wszystko robimy dzisiaj szybko.

AM: Chciałabym pociągnąć ten wątek. Ball wyjeżdża na 15 dni, by stać się tymczasowym mnichem. Możemy odnieść wrażenie, że mężczyzna podjął decyzję samodzielnie, bez nacisku ze strony rodziców i innych osób. Ale czy aby na pewno…?

RS: Jak już miałem obszar tematyczny, w którym się poruszam, pojechałem na dokumentację. Było to w 2011 roku. W końcu odwiedziłem Tajlandię i poznałem Tajów, z którymi przeprowadziłem wiele rozmów. Chciałem się przekonać, jak funkcjonuje tradycja, o której jedynie czytałem. Znalazłem klasztor położony niemal w morzu, bo w wiosce, która od kilkudziesięciu lat zalewana jest przez wodę. Zdecydowałem, że będę szukał imprezowego chłopaka, który na krótki okres chce zmienić swoje życie. Takiego bohatera pragnąłem. Znalazłem go po dwóch latach. Ball żyje w trybie praca-impreza-mama i tak co dzień. Każdego dnia oprócz pracy i klubów bohater spędza trochę czasu z mamą, z którą wiąże go bardzo silna relacja. Przed Ballem odezwały się do mnie osoby, które specjalnie dla filmu chciały zostać tymczasowym mnichem, lecz mnie zależało na kimś autentycznym. Szukałem kogoś, kto od dłuższego czasu o tym myśli. Ball powiedział, że w przyszłym roku (2014) planuje przyjąć święcenia. Chce odpocząć i przemyśleć decyzje, jakie podejmuje w życiu. Przyznał, że zadowolenie mamy stanowi dla niego dodatkową motywację. Bohater ma 30 lat, ale nadal mieszka z rodzicami. W Tajlandii nie jest to jednak dziwne. Dla nich to naturalne, że mieszkasz z rodzicami dopóki nie założysz rodziny.

AM: Zastanowiło mnie to, czy te 15 dni - tak krótki czas przecież – zmieniły coś w jego postrzeganiu  świata? 

RS: Zachęcam do obejrzenia filmu. Wydaje mi się, że jego zakończenie zawiera odpowiedź na      to  pytanie.

AM: W klasztorze panuje cisza, a mnisi spędzają czas medytując, modląc się i od czasu do czasu rozmawiając np. ze swoimi mentorami. Pokazałeś to w podobny sposób jak historię Ałły w swoim pierwszym dokumencie, czyli „52 procent”. Posługiwałeś się statycznymi ujęciami, skupiłeś na obserwacji. Czy ten sposób opowiadania był zamierzony?

RS: Zawsze staram się używać spokojnej, statycznej kamery. Bardziej cenię dokumenty, które nie epatują nadmierną ruchliwością kamery, które obserwują życie w sposób spokojny. Razem z operatorem Filipem Drożdżem chcieliśmy być blisko bohatera i w tym celu posługiwaliśmy się szerokimi obiektywami. Azjaci są o wiele bardziej powściągliwi w wyrażaniu emocji.  Zdawałem sobie wobec tego sprawę, że większy dystans pomiędzy kamerą a bohaterami uczyni obserwację chłodniejszą i bardziej zdystansowaną. Nie chcieliśmy tego i postanowiliśmy być blisko bohatera. Pierwsze sekwencje filmu to sceny imprez nakręcone w sposób dynamiczny. Dalsza część „Mnicha…” jest zupełnie inna. Początkowe sceny to kontrast, który podkreśla, że świat Balla jest tak naprawdę rytmicznie powtarzalny. Jego codzienność wygląda tak: o 7 rano wyjeżdża do pracy, którą kończy o 20, wraca na chwilę do domu, by pooglądać z mamą telewizję, nocą imprezuje. I tak od poniedziałku do soboty. Ta powtarzalność mnie uderzyła i żeby ją podkreślić Bangkok też nakręciliśmy bardzo spokojnie, często szukając symetrycznych podziałów w kadrach. Tak samo zobrazowaliśmy klasztor. W tym drugim przypadku z większą ilością panoram, żeby ten rytm trochę wzmocnić. Koniec końców te dwa światy są podobnie nakręcone.

AM: Ja to odebrałam też jako kontrast emocji i psychiki bohatera dla tego jak wygląda życie w Bangkoku, jak wygląda rzeczywistość w której żyje.

RS: To miasto nas trochę przytłoczyło. Mnie nawet bardzo. Na właściwych zdjęciach spędziliśmy tam dwa miesiące i nie był to przyjemny czas. Oglądaliśmy Bangkok z perspektywy mieszkańca, nie turysty. Codziennie razem z Ballem spędzaliśmy po 3 godziny w korkach, bo tyle łącznie trwała jego droga z domu do pracy i z pracy do domu. Trzeba do tego dodać drogę do klubu, na imprezę. To są odległości jak pomiędzy Warszawą a Łodzią. Jego dzień kończy się dopiero o 1. Całą dobę musi też borykać się z korkami, które tam się nigdy nie kończą. To miasto mnie przytłoczyło. Jesteśmy epatowani kolorową, wakacyjną, słoneczną wizją Tajlandii, a tak naprawdę słońce jest tu jedynie w klasztorze. W mieście z kolei jest wieczny smog, korek i mnóstwo ludzi.

AM: W pewnym momencie w filmie bohater przyznaje przed opatem, że jest osobą neurotyczną. I to jest chyba kwintesencją tego, o czym mówiłeś, że to miasto tak wpływa na ludzi. Żyjąc tam łatwo popaść w zmęczenie psychiczne.

RS: Tak, dlatego Ball na imprezach odreagowuje całe napięcie, jakie czuje.

AM: Dla mnie filmy dokumentalne mają w sobie duży magnetyzm bo – takie mam przynajmniej wrażenie – pokazują rzeczywistość taką, jaką jest i przez to też wywołują silne emocje. Czym dla Ciebie jest kino dokumentalne?

RS: Przede wszystkim jest to pokazywanie rzeczywistości takiej, jaką widzi ją autor. Czyli w przypadku „Mnicha…” - ja, autor zdjęć Filip Drożdż i autor montażu Filip Drzewiecki. Montaż filmu trwał bardzo długo, z tej przyczyny, że każdy ma tak naprawdę inną wizję rzeczywistości. Dokumentaliści nie pokazują obiektywnej rzeczywistości, bo takiej nie ma. To, co robimy to przedstawianie naszego punktu widzenia. Intrygujące tematy, czy ciekawi bohaterowie to nie jest to, co najbardziej mnie interesuje w filmach dokumentalnych. Bohater „ Mnicha  z morza” jest trochę takim tajskim everymanem. Kamera go bardzo polubiła, ale jest on w gruncie rzeczy zwyczajnym chłopakiem. Zwyczajnym, imprezowym korpo-kolesiem. To, czego szukam w dokumentach to intrygujące spojrzenie reżysera i wydaje mi się, że o każdym człowieku można zrobić ciekawy film. Zależy kto się za to zabierze i jak na to spojrzy. Kazimierz Karabasz wybierał tylko „zwyczajnych” ludzi. Jego bohaterowie mogli znaleźć się w sytuacji nadzwyczajnej, ale mimo wszystko byli to ludzie, którzy prowadzili zwyczajne życie. W filmach Karabasza widz mógł odnaleźć kawałek swojej własnej rzeczywistości.

AM: Czyli chodzi o wrażliwość jaką twórca przełoży na świat, który tworzy?

RS: Chodzi o swój sposób postrzegania świata. W niektórych filmach czujemy nadwrażliwość, która przemawia przez twórcę. Czasem z kolei otrzymujemy bardzo chłodne spojrzenie na świat. Wydaje mi się, że wybór jednej z tych skrajnych postaw może sprawić, że obraz przedstawianej rzeczywistości będzie ciekawszy. Marcin Koszałka robi zupełnie inne filmy niż Tomek Wolski. Obu ich bardzo cenię, choć ich filmy wywołują zupełnie inne emocje i do zupełnie innych przemyśleń skłaniają.

AM: Czy czujesz się bliżej wnikliwej obserwacji obecnej u Kazimierza Karabasza i Tomka Wolskiego niż kinu Koszałki?

RS: Chciałbym, żeby moje filmy wywoływały emocje. „52 procent” wywołuje silne emocje. „Mnich z morza” jest filmem skłaniającym do przemyśleń związanych z kulturą. Mam nadzieję, że widzowie ujrzą w postawie Balla odniesienie do swojego życia. Nawet jeśli żyją w zupełnie innym kręgu kulturowym. Nie ma tu scen silnie oddziałujących na emocje i jest to w pewnym sensie dla niektórych wada tego filmu. Ale jest to też atut. Nie każdy temat i nie każdy bohater jest w stanie mocno widza poruszyć. Filmy, które bardziej pobudzają intelekt, niż emocje też są istotne. Bardzo dużo jest teraz dokumentów, które mają ciekawych bohaterów, albo chwytliwe i mocne tematy. Często filmy te na drugim planie stawiają formę i sposób opowiadania. To filmy, które poruszają emocje, ale często na krótką chwilę. Wszystko zależy od wyboru tematu i bohatera. Od początku wiedziałem, że „Mnich z morza” będzie filmem w większym stopniu refleksyjnym niż emocjonalnym. Czułem wewnętrzną potrzebę jego zrealizowania.

AM: Jak długo powstawał film?

RS: Cykl produkcyjny trwał ponad 5 lat. Dokumentację rozpocząłem w 2011 roku. Potem były prezentacje na forach pitchingowych i na warsztatach dokumentalnych. Pierwsze właściwe zdjęcia zrealizowaliśmy dopiero w  2013 roku. Po paru miesiącach nastąpił drugi okres zdjęciowy. W następnej kolejności był etap montażu, który trwał bardzo długo, bo trzeba było przetłumaczyć rozmowy. W większości scen nie wiedzieliśmy, o czym mówią nasi bohaterowie, albo wiedzieliśmy to dopiero pod koniec danego dnia, po roboczym tłumaczeniu przez naszego researchera. Powstawanie „Mnicha…” było bardzo długim procesem.

AM:  Ile godzin materiału powstało ?

RS: Powstało ok. 100 godzin łącznie z dokumentacją. Z przetłumaczonych fragmentów montowaliśmy sceny, które w zeszłym roku ułożyliśmy w czterogodzinną układkę. Potem z tych czterech godzin urodziły się dwie. Pierwsza pokazowa układka, którą zaprezentowaliśmy znajomym miała półtorej godziny. Od listopada było już dosyć ciężko. Film, co prawda już się opowiadał, ale pojawiło się coś jeszcze. Otóż największa nauka, jaką wyniosłem z montażu to istota ekspozycji: jak buduje ona temat i tworzy bohatera. Mogliśmy zastosować zupełnie inne ekspozycje bohatera, gdzie czuło się mniejszą jego motywację do bycia tymczasowym mnichem. To niewiarygodne, że w dokumencie z tego samego materiału można zbudować zupełnie innego człowieka. Można wykreować kilka – czasem nawet zupełnie różnych - motywacji bohatera. Naszym zadaniem, jako dokumentalistów jest uporządkowanie świata z chaosu. Filmy dokumentalne nie są  przełożeniem 1:1. W pewnym sensie dokumentalista tworzy nowego bohatera i nową historię. Niemożliwym jest, by dokumenty były odzwierciedleniem rzeczywistości. Kiedy film „52 procent” pokazałem bohaterce (11-letnia Ałła) i jej mamie, obie popłakały się ze wzruszenia. Po chwili jej mama powiedziała: „Ale szkoda, że Ałła jest tutaj taka dojrzała, a mieliście sceny, jak bawi się z kotkiem. Przecież ona ma 11 lat. Czemu odrzuciłeś sceny, które pokazują, że jest jeszcze dziewczynką?” Na co ja odpowiedziałem, że film nie pokazuje prawdziwej Ałły, tylko Ałłę widzianą moimi oczami. Sceny, w których bawi się z kotkiem lub koleżankami to były jedne z pierwszych scen, które usunąłem. Chciałem zostawić tylko jej pracę i ból, bo o tym był ten film.

AM: Dopiero wróciłeś z Włoch gdzie pracowałeś nad nowym projektem, w związku z czym dopiero dziś festiwal tak naprawdę się dla Ciebie zaczyna (rozmawiałam z Rafałem 2 czerwca, w połowie trwania festiwalu). Nie będę więc pytała o ulubione filmy tej edycji. Zapytam o te, na które czekasz z niecierpliwością.

RS: Bardzo chcę zobaczyć „Naukę chodzenia”, do której zdjęcia robił mój przyjaciel Filip Drożdż. Cieszę się, że na tegorocznym festiwalu wśród filmów konkursowych są aż dwa pełnometrażowe dokumenty, przy których pracował: „Mnich z morza” i „ Nauka chodzenia”. Poza tym chcę zobaczyć „Ikonę” Wojtka Kasperskiego i nowy film Tomka Jurkiewicza - „Z pogranicza cudu”.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

I ja dziękuję.

      

 

Z Rafałem Skalskim rozmawiała Agnieszka Młynarczyk