WYWIAD Z MICHAŁEM WNUKIEM

Michał Kucharczyk: Pański film jest podróżą w głąb historii w celu odnalezienia właściciela zdjęć znalezionych w pudełku z czasów II Wojny Światowej. To film o poszukiwaniu?

Michał Wnuk: Poszukiwanie prawdy, tego co się wydarzyło za parawanem starej fotografii, potrafi  być ekscytujące. A proszę jeszcze dodać do tego wojnę i to, że za każdą z tych fotografii może kryć się cierpienie, zbrodnia, śmierć – wtedy staje się to czymś więcej niż ekscytującym hobby, może stać się odkryciem dowodu w sprawie.

Pasję poszukiwania zaszczepił mi mój ojciec Rafał. I nauczył, że każda historia, duża i mała, może mieć drugie dno, żebym nie wydawał za szybko sądów.

Dlaczego nie zrezygnował Pan, gdy dowiedział się, że pudełko nie należało do pańskiego dziadka?

Zainwestowałem już tyle czasu i uwagi w fotografie i filmy, że nie mogłem przestać grzebać dalej, głębiej. Trudno zatrzymać taką maszynę. A poza tym, mimo, że zdjęcia nie należały do dziadka, dotykały jego losu, pokazywały wojnę jaką i on mógł zobaczyć. Była to szansa – lewą ręką za prawe ucho – zbliżyć się do niego, już po jego śmierci.

Jakie według Pana relacje polsko-niemieckie ukazuje ten film?

Planując film myśleliśmy, że będziemy mieli sporo ujęć przekraczania granicy polsko-niemieckiej. Okazało się, że tych granic fizycznie już nie ma. Oczywiście są różnice w mentalności, architekturze i PKB, ale dziś Polacy i Niemcy, czy tego chcą czy nie chcą, żyją ze sobą bardzo blisko. I to widać na filmie, jedyną barierą o dziwo okazał się język, którego zapominam w przysłowiowej gębie – w stresie mój mózg arbitralnie przechodzi na angielski, a jego znajomość w wojennym pokoleniu Niemców nie jest powszechna.

Czy uświadomienie sobie wspólnej przeszłości prowadzi do wybaczenia win?

Nie wiem czy doszło do wybaczenia win, ale sama możliwość swobodnego mówienia o własnym doświadczeniu i losie już działa terapeutycznie i zasypuje potencjalne zarzewia przyszłych konfliktów. Zakopywanie przeszłości, albo na siłę jej upraszczanie, może służyć doraźnym celom polityków, ale nie zwykłych ludzi.

Co Pan czuł, kiedy dowiedział się, że trop się urywa? Kiedy odwiedził Pan w domu ostatniego bohatera filmu.

Prawdę mówiąc nie spodziewałem się, że trop zaprowadzi nas aż tak daleko. Gdzieś trzeba było się zatrzymać. Spotkanie z ostatnim bohaterem filmu, Dieterem, to był emocjonalny koniec, bo Dieterowi najtrudniej było się otworzyć, ale też otworzył się najbardziej. I to on mi przypomniał, żeby wrócić do cioci Krystyny, zapytać ją jeszcze o kilka spraw już nie o „nich”, a o nas.

Na końcu filmu mówi Pan: „jedyne co wiem na pewno, to że pudełko zostaje u mnie”. Co się z nim stanie po latach? Ma Pan zamiar przekazać go następnemu pokoleniu? Czy pudełko samo w sobie stanowi jakieś przesłanie?

Pudełko z napisem Agfa zostanie u mnie, przekażę je następnym pokoleniom, jeśli takowe się pojawią. Dla mnie zawsze było czymś wybuchowym, bo w kłębowisku rodzinnych archiwów biło z niego czymś kolorowym, jasno pomarańczowym, jakby wyprodukowanym wczoraj. Na froncie pudełka jest logo Agfy, a wokół niego nazwa firmy matki – IG Farbenindustrie. W czasie II wojny światowej niesławne IG Farben miało swój oddział w Oświęcimiu i produkowało coś więcej niż doskonały papier fotograficzny. Był to Cyklon B, służący do masowego zabijania w Majdanku i w Auschwitz. I o tym nie można zapominać oglądając uśmiechniętych chłopców w niemieckich mundurach.