„CHCIAŁAM OPOWIADAĆ OBRAZEM I DŹWIĘKIEM” – ROZMOWA Z JULIĄ POPŁAWSKĄ

Na rozpoczynającym się 23 kwietnia Festiwalu Hot Docs będzie można zobaczyć nowy film dokumentalny Julii Popławskiej „Miejsce”. Już teraz zachęcamy do przeczytania rozmowy z autorką.

Daniel Stopa: W scenie otwierającej „Miejsce” jesteśmy „atakowani” przez szarpany wiatrem śnieg. Po projekcji nie mogłem wyjść z podziwu, jak przy tak trudnych warunkach atmosferycznych, udało się Pani i ekipie zrealizować ten film. Co było najtrudniejsze w pracy nad „Miejscem”? 

Julia Popławska: Pierwsza scena filmu powstała przy smagającym operatora Grzegorza Hartfiela i jego asystenta Tomasza Sternickiego wietrze, który wiał w porywach do 140 km/h. Kasprowy Wierch każdej zimy atakuje silny wiatr. To było dla nas największym zaskoczeniem. Przygotowaliśmy się na duży mróz, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z potęgi i siły górskiego wiatru.  Bohaterowie filmu, obserwatorzy pogody, pracownicy Wysokogórskiego Obserwatorium Meteorologicznego Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej pracują tam już wiele lat i dużo przeżyli w bezpośrednim kontakcie z żywiołami natury. Największe wrażenie zrobiły na mnie ich opowieści o trudach w dotarciu do miejsca pracy zimą, w silnym wietrze, kiedy nie działa kolej na Kasprowy Wierch. Podejście z Kuźnic zabiera niecałe 3 godziny, ale często staje się to niemożliwe. Pracownicy stacji często także pomagają zagubionym turystom. Sami byliśmy trzykrotnie świadkami takich sytuacji. Za każdym razem zagubieni turyści wykazywali się skrajną nieznajomością zmienności pogody w górach. Zaskoczeni, przemarznięci mieli wielkie szczęście, że docierali do stacji. Jestem pewna, że gdyby jej tam nie było, nie przeżyliby następnych godzin na mrozie bez pomocy.

Myślę, że równie ciekawy film mógłby powstać o samej pracy przy pani filmie. Przecież – podobnie jak bohaterowie – musieliście żyć w wysokich górach i zmagać się z podobnymi trudnościami…

Mieszkaliśmy 100 metrów poniżej stacji meteorologicznej, w stacji kolejki wysokogórskiej. Często przejście tego dystansu ścieżką, trzymając się lin, zajmowało nam kilkadziesiąt minut. Ten niewielki dystans pokonywaliśmy początkowo „naokoło”, ale we mgle bardzo łatwo można było się zgubić. Woleliśmy trzymać się ścieżki. Wracając w nocy często musieliśmy kuć zamarznięte lodem drzwi, żeby dostać się do środka. Myślę, że każdy z ekipy na swój sposób doświadczył grozy górskiej zimy za dnia i w nocy. Byliśmy dobrze przygotowani, mieliśmy raki, dobre kurtki, latarki. Na górze czuliśmy się całkowicie bezpiecznie. Nasze wyjścia na zewnątrz stacji przypominały wyjście kosmonautów ze statku kosmicznego. Podczas dwutygodniowych zdjęć mieliśmy tylko jedną pogodną noc. Specjalnie zaplanowałam pobyt tak, aby sfilmować góry w blasku pełni księżyca. Udało się. To była wyjątkowa, jasna noc. Śnieg miał niesamowity, metaliczny blask. Było ciepło i spokojnie – 10 stopni. Spotkaliśmy na szczycie narciarzy, którzy w zastanym świetle zjechali Goryczkową do Kuźnic. Następnego dnia znów mgła zasłoniła góry a nocą mocno wiało. Dla mnie najtrudniejsze było zmaganie się z własnym wysiłkiem fizycznym. Nie zdawałam sobie sprawy, że dostanę tam „tak w kość”. Zrozumiałam wtedy w jak dobrej kondycji fizycznej muszą być bohaterowie, którzy podczas nocnych dyżurów nie mogą spać, bo co godzinę muszą dokonać pomiarów. Podziwiam ich pracę i jednocześnie trochę zazdroszczę im permanentnego kontaktu ze zmienną, wspaniałą pogodą.

Wspomniała pani, że wyjścia na zewnątrz przypominały wyprawy w kosmiczną przestrzeń. „Miejsce” – nastrojem i formą – przypomina filmy, których akcja rozgrywa się w kosmosie. To celowy zabieg?

Na długo przed realizacją zdjęć razem z Grzegorzem Hartfielem przypomnieliśmy sobie inspirujące nas filmy – „Odyseję kosmiczną” Stanleya Kubricka, „Moon” Duncana Jonesa, „Grawitację” Alfonso Cuaróna i „Stalker” Andreja Tarkowskiego. W trakcie dokumentacji w sierpniu 2013 roku zainspirowały nas znajdujące się w stacji meteorologicznej różne tajemnicze urządzenia pomiarowe. Najpiękniejszy wydał mi się przyrząd do pomiaru czasu usłonecznienia – heliograf. Urządzenie składa się głównie ze szklanej kuli i wymiennego paska papieru, w którym promień światła prześwietlający kulę wypala z różnym natężeniem ślad. Ta szklana kula zainspirowała mnie, aby w filmie koncentrować się na kształtach kuli, sfery i poprzez to uzyskać nastrój wnętrza stacji. Symbol ten oddaje świat zamknięty, pełnię, całość, kojarzy się z kulą ziemską. Chciałam przez to nawiązać do sytuacji naszej Planety, zawieszonej gdzieś w zimnym i obojętnym kosmosie.

W trakcie oglądania „Miejsca” odniosłem wrażenie, że film bardzo dużo mówi o istocie obserwacji. O szczególnym rodzaju skupienia, cierpliwości, romantycznego zachwytu przyrodą? 

„Miejsce” to przede wszystkim film o istocie obserwacji świata. Stacja meteorologiczna i jej pracownicy symbolizują sytuację ziemskich obserwatorów kosmosu, którzy używając prostych narzędzi próbują poznać i opisać otaczającą, zmienną, nieuchwytną przestrzeń. Fascynuje mnie sam proces obserwacji. Fascynują mnie teorie fizyki kwantowej mówiące o wpływie obserwatora na wynik obserwowanych zdarzeń. Nic nie jest stałe, wszystko jest zmienne i zależy od obserwatora, który kreuje rzeczywistość. To jest niekończący się proces. Obserwowanie jest stałe a świat dookoła zmienny. Poza tym obserwowanie nieba z najwyżej położonego miejsca pracy w Polsce wydaje mi się niezwykle romantyczne. Ludzie, którzy tam pracują, poprzez nieprzerwany kontakt z naturą i zjawiskami takimi jak: widmo brockenu, ognie św. Elma, burze, huragany, mgły, mają – według mnie – wielkie szczęście zanurzenia się w takiej przestrzeni. Chciałam trochę z nimi pobyć, poznać ten świat, doświadczyć go. Bohaterowie na to pozwolili i bardzo im za to dziękuję. 

„Miejsce” to film krótkometrażowy, bez słów, niezwykle konsekwentny formalnie, w którym to, co najważniejsze, dociera do widza w obrazie. Od początku planowała pani taki kształt filmu. Domyślam się, że przebywając w stacji meteorologicznej przeprowadziła pani sporo ciekawych rozmów z bohaterami. Nie myślała pani, aby włączyć takie rozmowy do filmu?

Od początku chciałam opowiadać obrazem i dźwiękiem. Widz ma przede wszystkim patrzeć na film, nie trzeba mu wszystkiego tłumaczyć dodatkowo słowem. Widz jest inteligentny, zachęcony pięknem zdjęć chętnie wejdzie mentalnie w dialog przekazem. Ten film poprzez oszczędność w słowa daje możliwość wielopłaszczyznowej, uniwersalnej interpretacji.  To było moim celem. To właśnie jest najpiękniejsze dla mnie w twórczości filmowej, że własne myśli można zakodować w obrazie i dźwięku, a potem patrzeć jak widzowie to dekodują. W tym filmie nie interesują mnie tak naprawdę bohaterowie w klasycznym ujęciu dokumentalnym, nie przedstawiam ich w ten sposób. Oczywiście, w wyniku wstępnych rozmów i dokumentacji wiem o pracy bohaterów bardzo dużo, ale głównym bohaterem filmu jest właśnie miejsce. W obrotowych ujęciach filmowanych z góry, w pomieszczeniu zwanym rotundą osoby pracujące w stacji meteorologicznej pojawiają się i znikają - jak z mandali, są „przechodnim półcieniem”. W filmie ogromną rolę pełni dźwięk. Pracujący na planie Grzegorz Liwiński oraz Marcin Cichoń nagrywali świsty wiatru w różnych sytuacjach. Końcowym zgraniem zajął się Radosław Ochnio, który potraktował ten film jak wyzwanie, możliwość kreacji osobliwego świata. W filmie użyłam fragmentu niesamowitego utworu „Dni wiatru” zespołu Ścianka dodającego przestrzeni zdjęciom panoram. Moim celem było wywołanie u widza uczucia zimna i obecności w tym miejscu. Chcę, żeby widz został porwany przez obraz i nastrój filmu, w osobliwą podróż do miejsca, z którego sam może interpretować zastaną przestrzeń, gdzie może obserwować i kreować swoją własną interpretację.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.