WYWIAD Z BARTKIEM KONOPKĄ I PIOTREM ROSOŁOWSKIM – AUTORAMI „SZTUKI ZNIKANIA”

Na trwającym od 18 lipca 13. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty będzie można zobaczyć najnowszy dokument Bartka Konopki i Piotra Rosołowskiego – „Sztuka znikania”. W rozmowie z Danielem Stopą autorzy opowiadają o swoim filmie. Zapraszamy do czytania.

Daniel Stopa: Podobno pomysłodawcą „Sztuki znikania” był Piotr Rosołowski. Nieuniknione więc pytanie do Piotra, jak się to wszystko zaczęło, jak wpadłeś na trop Amona Frémona?

Piotr Rosołowski: Od lat fascynuję się i inspiruję literaturą faktu. Pewnego razu trafiłem na książkę włoskiego dziennikarza Riccardo Orizio – „Zaginione Białe Plemiona”. Jeden z reportaży przedstawiał historię Polonii haitańskiej, polskich legionistów, którym ponad 200 lat temu Napoleon nakazał krwawo stłumić powstanie niewolników, a którzy w rezultacie zmienili front, opowiedzieli się po stronie rebeliantów, zwyciężyli i przeszli do legendy.

D.S.: Dzięki czemu wasz bohater – zresztą, jak sam wspomina – ma niebieskie oczy.

P.R.: Tak, chcieliśmy temu wątkowi, a także całemu filmowi, nadać lekko humorystyczny ton.Orizio zdążył w latach 90. porozmawiać z Amonem i opisał jego tajemniczy, przedziwny pobyt w PRL-owskiej Polsce. Tak więc od dłuższego czasu znałem temat, pomysł był, ale to jeszcze za mało. Kiedy Paweł Potoroczyn z Instytutu Adama Mickiewicza zaproponował Bartkowi, by zrobił film do dokumentalnego cyklu „Przewodnik do Polaków”, zajęliśmy się tym na poważnie. Zrobiliśmy mały research, głównie były to rozmowy z ludźmi związanymi z Teatrem Źródeł, ale te wstępne poszukiwania dały więcej pytań niż odpowiedzi. Wciąż nie wiedzieliśmy najważniejszego, jak ugryźć tę historię, jak ją opowiedzieć? Przełomowym momentem okazał się nasz wyjazd na Haiti. Poznaliśmy rodzinne miasteczko Amona – Cazale, porozmawialiśmy z ludźmi, którzy go znali, z którymi żył. Zrozumieliśmy, że jego spojrzenie będzie kluczowe, że musimy pokazać to z jego perspektywy.

D.S.: Po raz kolejny udowodniliście, że można zrobić wciągający dokument z niczego, ze strzępów. Reportaż Orizio, niekompletne i znikome relacje świadków, no i ta jedyna fotografia Amona, którą zrobił Marek Musiał z Teatru Źródeł. Trochę mało na godzinny film.Bartek Konopka:  

Na początku zawsze dajemy pełny upust własnej wyobraźni, im więcej tym lepiej, wymyślamy swoją historię, luźno trzymamy się faktów. Potem tę quasi fabularną, zmyśloną konstrukcję krok po kroku oskrobujemy, próbujemy różnych wersji, coś odrzucamy, coś dodajemy, coś zmieniamy, powoli nadajemy jej dokumentalnych rysów. Cała sztuka polega na tym, żeby własną historię ubrać w dokumentalną konwencję, stosując przy tym niewielką ilość środków wyrazu.

D.S.: Ale i w „Króliku po berlińsku” i w „Sztuce znikania” bawicie się konwencją filmu dokumentalnego, filmu historycznego.

P.R.: Film historyczny daje niezwykłe możliwości, bo opowiada się o wydarzeniach z przeszłości. Z jednej strony istnieją liczne źródła, powstało wiele filmów o  Murze berlińskim, o życiu w PRL-u, z drugiej strony mierzysz się z rzeczywistością, której już nie ma, bo przecież nie ma Muru berlińskiego i PRL-u. Jakoś więc trzeba to odtworzyć, rodzą się pytania: jak to wszystko wyglądało?. I kiedy tak sobie odtwarzasz przeszłość, nagle pojawia się miejsce na własną interpretację, możesz drążyć rejony, które ciebie interesują, możesz brnąć bardziej w domysły niż fakty – te potwierdzone przez stosy źródeł. Ważne jest to, by widz zobaczył w naszej historii jakąś prawdę, zrozumiał, że staraliśmy się dotrzeć do świadomości Amona, wejść w jego kulturę.

D.S.: Przy odtwarzaniu przeszłości korzystacie z ogromnej ilości materiałów archiwalnych. W jednym z wywiadów do „Królika po berlińsku” Bartek wspomniał, że z fragmentami z przyrodniczego dokumentu o szkockich królikach pracowaliście tak, jak z aktorem – trzeba było wydobyć konkretne emocje. Przy „Sztuce znikania” było chyba podobnie?

B.K.: To jest niesamowita zabawa, na jaką pozwala film dokumentalny, na jaką pozwalają materiały archiwalne. Można wszystko zmontować na wiele sposobów, stworzyć nową historię, pokazać ją w zupełnie inny sposób. Materiały z kroniki, cytaty fabularne i dokumentalne, sceny inscenizowane i zarejestrowane współcześnie na Haiti posłużyły nam, by pokazać PRL oczami Amona, spojrzeć z perspektywy jednostki.

P.R.: Wydaje mi się, że w przypadku „Sztuki znikania” zadanie było trudniejsze. Poprzednio mieliśmy przynajmniej materiały z królikami i można było szukać potrzebnych reakcji, emocji. Tu nie ma bohatera, więc cały ciężar, tę namiastkę identyfikacji przenieśliśmy na komentarz z offu. Musieliśmy najpierw napisać cały tekst. Punktem wyjścia był oczywiście reportaż Orizio, ale również relacja Leszka Kolankiewicza i Marka Musiała – świadków pobytu Amona w Polsce. Pomógł nam też Ignacy Karpowicz. Było sporo wywiadów, gadających głów, które w montażu wyleciały, a potem posłużyły nam do budowy głosu Amona. Trzeba było też znaleźć odpowiedniego lektora, który nie tylko zna język, ale wczuje się w tę historię.

D.S.: Po raz kolejny też korzystacie z nieco lżejszej narracji, wprowadzacie elementy humorystyczne, jednocześnie zachowujecie powagę tematu. W trakcie projekcji słychać śmiech na sali, lecz nikt nie zarzuca wam, że kpicie z PRL-u, z narodowego romantyzmu…   

B.K.: Z Piotrkiem zgrywamy się w ten sposób, że to on jest większym prześmiewcą, wprowadza pierwiastek ironiczny, patrzy z dystansem. Mnie bardziej zależy, żeby być blisko bohatera, wejść w jego intymną sferę, poczuć ukryte emocje. Jest nam z tym dobrze, z jednej strony tworzymy absurdalne znaczenia, z drugiej, zachowujemy poważny stosunek do bohatera i tematu. 

P.R.: Przecież polski romantyzm i PRL ma niejednoznaczne oblicze. To mieszanka czegoś fascynującego, tajemniczego, mrocznego, wzniosłego i śmiesznego. Bardzo chcieliśmy to wszystko połączyć, pokazać całe spektrum. Opowiadamy o absurdalnych czasach, w których jednak znalazło się miejsce na rzeczy wzniosłe i wzruszające.

D.S.: W „Sztuce znikania” unikacie konkretnych dat, nazwisk, słów, które nazywałyby rzeczy po imieniu. W pewnym momencie widz odnosi wrażenie, że obcuje z utworem parabolicznym, naszpikowanym znaczeniami uniwersalnymi…

B.K.: Opowiadanie paraboliczne, nie wprost, jest naszą polską specjalnością, która wywodzi się głównie z tradycji literackiej. Przez wieki nie mogliśmy mówić prawdy o rzeczywistości, najpierw zabory, potem komuna. Pisarze uciekali w parabole, używali języka ezopowego. Czytelnicy wiedzieli o czym piszą, że to o nich, o tu i teraz. Gombrowicz, Mrożek, Lemański, Głowacki, nowa powieść historyczna Andrzejewskiego, Berezy - ja wyrosłem z tej tradycji. To zaważyło na moim podejściu do życia, do filmu.

P.R.: Dla mnie niedoścignionym pod tym względem mistrzem pozostaje Kapuściński i jego „Cesarz”. To powieść reporterska napisana bardzo subiektywnie. Jakiś czas temu przeczytałem wywiad z wnukiem Haile Selassie,. Był oburzony tym, że Kapuściński pominął wiele wątków z życia cesarza, zrezygnował ze szczegółów. Ale to był świadomy zabieg, dzięki któremu Selassie funkcjonuje w książce jako metafora władzy, jej upadku, zmierzchu pewnego okresu. Tę metaforę, uniwersalność czytają ludzie na całym świecie.

D.S.: A jak jest z obiorem „Sztuki znikania”? Pokazywaliście film w kraju i zagranicą.

P.R.: Myślę, że widzom spoza Polski trudno rozczytać wszystkie niuanse. Mickiewicz, rytuał dziadów, codzienność PRL-u, znak równości między kulturą plemienną na Haiti a nami, cytaty filmowe i literackie – żeby to wyłapać, trzeba chyba mieć to konkretne DNA, trzeba być stąd, z tej strony Europy.  Oczywiście historia o Haitańczyku z polskimi korzeniami, który przybywa do Polski, jest dla wszystkich klarowna, ale taki odbiór jest sporym uproszczeniem filmu, warto czytać głębiej.

D.S.: Dziękuję bardzo za rozmowę.

P.R. i B.K.: Dziękujemy.