PREMIERA FILMU „BĘDZIESZ LEGENDĄ CZŁOWIEKU” – WYWIAD Z MARCINEM KOSZAŁKĄ

Zrealizowany podczas Euro 2012 film Marcin Koszałki „Będziesz legendą, człowieku”, przyglądający się piłkarzom polskiej reprezentacji wejdzie na ekrany polskich kin już 15 marca. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z reżyserem.

Od początku zapewniałeś, że w „Będziesz legendą człowieku” zobaczymy coś, czego telewizja nie pokaże, że odsłonisz kulisy, zajrzysz tam, gdzie oko kibica nie sięga. Gdzie udało ci się dotrzeć?

Marcin Koszałka: Nie chcę wszystkiego zdradzać, ale rzeczywiście, nie interesował mnie oczywisty wybór. Błaszczykowski, Lewandowski, Szczęsny, Smuda, Lato – oni są na drugim, trzecim planie. Smudę pokazałem tylko jako człowieka bezradnie milczącego, po porażce z Czechami nie mógł nic zrobić, był bezsilny. Nie patrzę na bohaterów jak dziennikarz, nie pastwię się, nie piętnuję, nie dręczę. Bardzo chciałem pokazać Latę w luźnych, prywatnych sytuacjach, gdy kibicuje, przyjeżdża na trening. Wtedy widać prawdziwą twarz, która dziennikarzy nie interesuje.

Twarz sportowej legendy? Króla strzelców z RFN? Dwukrotnego medalisty Mistrzostw Świata?

W filmie pokazuję ciekawy materiał, czarnobiały dokument Tadeusza Junaka z 1976 r. – „Jeden z dwudziestu dwóch”. Akcja rozgrywa się na boisku w Mielcu, mecz ligowy, zawodnicy grają na takim błocie, że trudno to opisać, mają przykrótkie spodenki, koszulki, toną w tym okropnym błocie. Wśród nich jest Lato, legenda, człowiek, który zapakował bramę wielkiej Brazylii. To jest zupełnie inny futbol, bez wielkich pieniędzy, tatuaży, fryzur, pięknych stadionów, celebrytów. Zestawiłem te zdjęcia z naszymi piłkarzami i powstał efektowny kontrast, obraz piłkarza kiedyś i dziś. Lato ma przewagę nad całą resztą – jest legendą.

Rezygnacja z oczywistego wyboru doprowadziła cię do Damiena Perquisa, o którym zrobiło się głośno po słowach Jana Tomaszewskiego…

Niedawno zapytała mnie pewna dziennikarka: „Dlaczego Damien tak silnie walczy, dlaczego tak mu zależy?” A czy któremuś z nas by nie zależało, gdy znalazł się w podobnej sytuacji? Facet przybywa z obcego kraju i na dzień dobry słyszy od sportowej legendy, polityka, że jest śmieciem. Każdy by wypruł flaki, by udowodnić, że tak nie jest. Przecież Perquis nie zwoła konferencji prasowej i nie powie: „przepraszam wszystkich, ale nie jestem żaden Olisadebe czy Roger Guerreiro, moja babcia jest Polką i chcę tu grać, to jest moja decyzja”. On walczy na boisku, by zostać Polakiem. W meczu z Grecją miał świetną okazję, ale nie trafił w bramkę. Pokazuję powrót Damiena na własną połowę w zwolnionym tempie, jak z grymasem patrzy w niebo i cierpi, bo gdyby strzelił gola, problemy by się skończyły, stałby się Polakiem.

Czy musiałeś jakoś szczególnie przekonywać Damiena do współpracy? Wspominasz, że na dzień dobry usłyszał, że jest śmieciem, a mimo to postanowił się otworzyć…

Damien wiedział, że film to świetna okazja, aby ludzie zobaczyli normalnego faceta z normalną rodziną, która tu przyjechała, kibicuje, kocha, cierpi, nienawidzi, jest tak jak my wszyscy i nie trzeba się ich bać. Poniekąd oddał siebie i swoją rodzinę w ofierze dla mojego filmu, a myślę, że większość piłkarzy by tego nie zrobiła. Patrzyłem na jego relacje z ojcem, babcią, emocje towarzyszące tej rodzinie…

W końcu jesteś też specjalistą od rodzinnych dramatów…  

Teraz jednak się wyciszam, etap ekshibicjonistycznych, ekstremalnie emocjonalnych filmów mam już za sobą i przede wszystkim skupiam się na formie. Dlatego nawiązuję do szkoły Dziworskiego, Wiszniewskiego, czyli tzw. dokumentu kreacyjnego, choć pokazuję też gadające głowy, sceny dialogowe, bo wiem, że drugim Dziworskim czy Wiszniewskim nie będę. Zdobyłem już jakieś doświadczenie operatorskie w dokumencie i fabule, więc próbuję operować nie tylko słowem, ale też formą. „Będziesz legendą człowieku” to kolejny, po „Deklaracji nieśmiertelności”, krok w tę stronę.

Ważna jest dla ciebie forma i pewnie dlatego zaprosiłeś do współpracy wielu znakomitych operatorów?

Wajda powiedział, że w filmie trzeba postawić na odpowiednie konie. Nie zrobisz w pojedynkę takiego dokumentu, jak „Będziesz legendą człowieku”. Bogdan Dziworski i Adam Bajerski pomagali mi w meczach towarzyskich; Łukasz Gutt ciekawie uchwycił wjazd polskich piłkarzy do Warszawy; Przemek Kamiński zrobił zdjęcia polskim kibicom po klęsce z Czechami; Wojtek Staroń wykonał kapitalną robotę, bo uchwycił marsz polskich i rosyjskich kibiców na Stadion Narodowy i wygląda to tak, jakby ten tłum zmierzał na bitwę pod Grunwaldem.

Na czym opierała się współpraca operatorska? Konkretne polecenia? Wolna ręka?

Zdecydowanie wolna ręka. Owszem, pojawiają się jakieś wskazówki reżyserski, typu: „słuchaj Wojtek, potrzebuję sfilmować tłum ludzki, maszerujący w napięciu na mecz i to nie mogą być zdjęcia telewizyjne”. I tyle, nic więcej. Natomiast, ważna była logistyka użycia kamer podczas meczu, bo dzieje się dużo i szybko. Telewizja Polska i UEFA ma około dwudziestu kamer, my dwie, trzy, więc musisz wyeliminować to, co nieistotne.

Kilku operatorów, zdjęcia archiwalne – domyślam się, że materiału było bardzo dużo. Jak wyglądał montaż?

Anna Wagner (montażystka wszystkich filmów M.K. – przyp. red) wykonała ogromną pracę. To żona słynnego Huberta Wagnera; trenera, który z polskimi siatkarzami sięgnął po mistrzostwo świata w 1974 r. i złoto olimpijskie w Montrealu w 1976 r. Potrafi zbudować świetny rytm montażowy, niezbędny w scenach sportowych. Poza tym, darzę ją wielkim zaufaniem. Anka sama robi wstępną selekcję, nigdy nie wracam do odrzuconych materiałów. Kiedy filmuję, zmęczenie robi swoje i brakuje mi świeżego spojrzenia. Nie chcę ponownie oglądać materiałów, które widziałem w wizjerze. Potrzebuję osoby nieobciążonej, wnoszącej coś nowego. I Anka sprawdza się tu świetnie. Mam też taką metodę pracy, że sporo materiału dokręcam na montażu. Choć Euro się skończyło, sporo rzeczy sfilmowałem po imprezie. Praktycznie połowa filmu tak powstała, nagle zobaczyłem, że czegoś brakuje, że warto rozwinąć dany wątek, przegrana też wyzwoliła ciekawe emocje.

Kiedy rozpoczynałeś zdjęcia, wspomniałeś w rozmowie z Tadeuszem Sobolewskim, że planujesz casting wśród kibiców. Czy to wypaliło?

Zrezygnowałem z tego pomysłu, stawiając na dwu piłkarzy, Perquisa i Marcina Wasilewskiego, a także na masę tłumu ludzkiego, która cały czas faluje, oczekuje zwycięstwa, buduje presję. Ten tłum czeka na pierwszy gwizdek, ma nagrodę, remis z Rosją – dla mnie sytuacja zupełnie niezrozumiała, potem nadchodzi klęska z Czechami. Przemek Kamiński wykonał fantastyczne ujęcie: wrocławski rynek, wielka stera śmieci, obok stoi tłum polskich kibiców, piłkarze przegrali, a kibice nie wiedzą, co mają zrobić, jak się zachować, gdzie pójść, stoją, milczą, jak w chocholim tańcu.

Wtedy pękł balon z oczekiwaniami?

Nikt nie wierzył w porażkę. Najsłabsza grupa, jesteśmy gospodarzami – musiało pójść. Wasyl powiedział: „cały czas jest w dupę, teraz gramy u siebie, musi pójść, musimy przynajmniej wyjść z grupy”. I ludzie też tak myśleli.

A czy udało ci się pokazać piłkę nożną jako sztukę?

Chciałem pokazać piłkę nożną jako spektakl ruchu i ciała, coś na wzór teatru, baletu. Ten sport to religia, mistyczne przedstawienie, skupiające tysiące wiernych na stadionie i miliony przed telewizorami. Tak jak w „Deklaracji nieśmiertelności”, ważne było męskie ciało, jego gloryfikacja i wykorzystanie jako fetyszu o charakterze erotycznym, a dla niektórych nawet homoerotycznym. Ciało jest dla piłkarzy najważniejsze, oni dobrze o tym wiedzą.

Ciało jest najważniejsze, bo chyba dzięki niemu zarabiają wielkie pieniądze, żyją w luksusie?

Tak, ale towarzyszy im ciągły niepokój, że pewnego dnia wszystko się skończy. Zazdrościmy im zarobków, samochodów, kobiet, a oni wchodzą na pewien pułap życiowy i trudno jest im go potem utrzymać. Z dnia na dzień przestają grać, a muszą opłacić wielki dom z basenem, rodzina domaga się swojego, przez lata przyzwyczaili się do luksusu. Dla jednego dramatem jest utrata pracy w Tesco; dla drugiego, że przestał zarabiać miliony, ale mentalnie obie strony znajdują się w takim samym położeniu. Wielu piłkarzy sobie z tym nie radzi, popadają w depresję, piją, ćpają, trwonią kasę. Nie potrafią znieść nowej sytuacji.

Nie wierzę, że nie próbują zainwestować zarobionych pieniędzy? Nie odkładają na czarną godzinę?

Oni nie mają głowy do interesów, otaczają się złymi doradcami, często plajtują. Nie wszyscy oczywiście. Wojtek Szczęsny, którego ojciec doskonale poprowadził w karierze, wie, że teraz zarabia na swoją przyszłość. Chłopak inwestuje w nieruchomości czy lokaty. Podobnie myśli Wasyl i Perquis, lecz większość nie potrafi wyhamować, trwoni pieniądze.

Mówisz o Wojtku Szczęsnym. W wywiadach, których wcześniej udzieliłeś, czuje się sympatię do polskiego bramkarza. Co ci się w Wojtku podoba?

On posiada fajny element młodzieńczej próżności. Wie ile potrafi, zna swoją wartość, jest pewny siebie. Przed meczem z Grecją, gdy wszyscy leżeli, grał wyluzowany w Play Station. Doskonale radzi sobie z presją – tacy są wielcy sportowcy. Tę młodzieńczą próżność zgasiła czerwona kartka z Grecją. Niesamowicie dramaturgiczna sytuacja. Pewny siebie supergwiazdor w ułamku sekundy przestaje błyszczeć, wchodzi jakiś Tytoń, broni karnego i teraz to on jest supergwiazdą…

… i kibice zapominają o Szczęsnym, jak sobie z tym poradził?

W hotelu Wojtek powiedział mi, że wszyscy winią go za czerwoną kartkę, że osłabił drużynę. Ale przecież obrona puściła zawodnika na stuprocentową sytuację i faul był naturalnym odruchem. Gdyby puścił zawodnika byłoby 1:2, co wtedy? A tak to jest faul i szansa na remis. W mojej opinii Szczęsny wykonał profesjonalną robotę i nikt tego nie zauważył, nikt tego nie docenił. Wojtek miał nie najlepszy okres na Euro, potem trochę siadł w Anglii, miał kontuzję. To oczywiście nie jest nic i chłopak to przeżywał, ale potrafi ukryć emocje i skupić się na grze…

Wcześniej zrobiłeś „Deklarację nieśmiertelności”, teraz „Będziesz legendą człowieku”. Czy planujesz kolejne filmy o tematyce sportowej?

Mam na uwadze dwa tematy, choć jakiekolwiek decyzje wyklarują się dopiero po rozmowie z ewentualnymi bohaterami. Pierwszy, to Justyna Kowalczyk, niesamowity sportowiec. Jej samotna walka z norweską maszyną, która ma wszystko: pieniądze, technologię, profesjonalne zaplecze, jej zawziętość, determinacja zasługuje na rasowy film dokumentalny. Podkreślam, że to musiałby być rasowy dokument, nie żaden reportaż, news sportowy czy laurka telewizyjna. Kowalczyk pokazuje, że talentu nie zabijesz, że pieniądze nie robią mistrza świata i to mi się w sporcie podoba. Jednak, kiedy śledzę jej wywiady, dostrzegam parę mrocznych rzeczy wartych poruszenia. To nie były jednowymiarowy portret. Drugi temat to Mistrzostwa Świata w siatkówce męskiej, które w 2014 r. odbędą się w Polsce. Nasi siatkarze znajdą się wtedy w jeszcze gorszej sytuacji niż piłkarze na Euro. To są zwycięzcy Ligi Światowej, 4 drużyna w rankingu, wprawdzie igrzyska olimpijskie nie wyszły, ale presja i oczekiwania będą na medal. Ciekawi mnie, jak sobie z tym poradzą.

Na koniec chcę zapytać o tytuł. Euro przegraliśmy, piłkarze nie stali się sportową legendą. Nie myślałeś, aby zmienić tytułu?

Dalej podoba mi się ten tytuł. To jest film o ludziach, którzy mieli przejść do legendy. Czy im się udało? Niech sobie każdy odpowie. Może nie chodzi wyłącznie o legendę sportową, może ktoś z nich stał się legendą w skali mikro, może ta legenda ma wymiar nieco bardziej ludzki. Czy przechodzimy do legendy tylko wtedy, gdy wygrywamy mecze? Niekoniecznie.

rozmawiał Daniel Stopa