RECENZJE KRÓTKOMETRAŻOWYCH FILMÓW NA 55. KFF

31 maja ruszył 55. Krakowski Festiwal Filmowy. Zapraszamy do zapoznania się z recenzjami polskich dokumentów, które znalazły się w konkursie filmów krótkometrażowych.

„Love Love”, reż. Grzegorz Zariczny

Szesnastoletnia, ambitna dziewczyna o fryzjerskich zdolnościach stawia pierwsze kroki w zawodzie i angażuje się w internetową relację z mężczyzną, którego nigdy nie widziała. Zwątpienie we własne możliwości nie jest jej obce, a burzliwa atmosfera w domu nie ułatwia jej nauki i pracy. „Love Love” opowiada o szarej rzeczywistości, którą główna bohaterka pragnie uczynić nieco barwniejszą. Mamy tu obraz przeciętnej polskiej rodziny z wieloma "usterkami" i domu, w którym trudno o znalezienie spokojnego kąta. Zariczny licznymi zbliżeniami opowiada nie tylko o wkraczającej w dorosłość nastolatce, ale i o jej rodzicach, którzy już dawno ze sobą nie rozmawiają.

O wszystkim tym mówi „Love Love” prostym językiem. Podobnie prosta jest cała ta historia. Niewiele się tu dzieje, a to, co oglądamy wcale nie zaskakuje. Jest to na plus dla filmu, w którym uważna obserwacja bierze górę nad widowiskowością.

„Endblum”, reż Wiola Sowa i Dorota Krakowska

Dziwne uczucie bólu towarzyszyło mi przez całe 11 minut trwania filmu. Jego pierwsza część to archiwalne obrazy z okresu przedwojennego ukazujące codzienne życie społeczności żydowskiej na terenie Europy Środkowo-Wschodniej. Mimo widoku uśmiechniętych twarzy niemal każdy kadr filmu wywoływał we mnie niepokój. Ci dziadkowie, ludzie w średnim wieku, młodzież i dzieci nie zdawali sobie sprawy z cierpienia, jakie ich czeka w niedalekiej przyszłości. W drugiej części filmu przyglądamy się wnętrzu współczesnej synagogi. Jest pusto, słychać jedynie modlitewną pieśń. Można to odczytywać jako metaforę – również po Żydach, którzy patrzą na nas w pierwszej części „Endblum”, niebawem pozostały puste miejsca. Zapewne większość z nich spotkała śmierć. Nad filmem Wioli Sowy i Doroty Krakowskiej delikatnie unosi się przerażające widmo zagłady.

„Ślimaki”, reż. Grzegorza Szczepaniaka

Pierwszych kilka minut „Ślimaków” może nie przekonywać do tego filmu. Temat wydaje się śmieszny, a historia mało absorbująca, zwyczajnie – nie dla filmu. „Ślimaki” jako anegdotka – tak, , ale żeby od razu robić film o dwóch młodych facetach, którzy postanawiają wyhodować ogromną ilość ślimaków po to, by następnie handlować nimi,  bo ponoć są smaczne i świetnie się sprzedają – na pierwszy rzut oka nie wydaję się to ciekawym tematem. W połowie zaczynamy jednak przekonywać się o słuszności filmu Grzegorza Szczepaniaka, kolejne sceny bawią i rozczulają zarazem. Bawią zbliżenia uciekających ślimaków, a rozczulają rozmowy dwójki przyjaciół. W pewnym momencie jeden z nich stwierdza, że tym, co jest mało istotne w życiu jest władza. Czujemy sympatię do bohaterów i podziw wobec ich determinacji. Film pokazuje, że w dążeniu do sukcesu największym sprzymierzeńcem jest wytrwałość. Nawet gdy za pierwszym, drugim razem poniesiemy klęskę w tym, na czym nam bardzo zależy, nie poddawajmy się, próbujmy dalej.

„Wyspa”, reż. Natalia Krasilnikova

Obejrzenie „Wyspy” bez wcześniejszego zapoznania się z historią przedstawioną w filmie to ciekawe przeżycie. Gdy nie wiemy, kim jest główny bohater, możemy snuć różne przypuszczenia. Dokument Natalii Krasilnikovej uświadamia, jak bardzo pozory mogą mylić. Film, który obrazuje codzienne życie Mykoli Golowana do ostatnich ujęć tai przed nami istotne informacje na temat głównego bohatera. Patrzymy na artystę-rzeźbiarza, choć moglibyśmy pomyśleć, że to bezdomny, otoczony rupieciami, butelkami i innymi – wydawać by się mogło – bezużytecznymi przedmiotami. Druga połowa filmu wiele wyjaśnia. Czarno białe zdjęcia podkreślają natomiast sens jego pracy. Celem wydaje się być samorealizacja.  

 

Agnieszka Młynarczyk