PAWEŁ KLOC: „DOKUMENT DAJE DUŻĄ WOLNOŚĆ”

W tygodniku „Przegląd” ukazał się wywiad z Pawłem Klocem, reżyserem i producentem, laureatem Srebrnego Rogu i Srebrnego Lajkonika na 51. Krakowskim Festiwalu Filmowym za dokument „Kołysanka z Phnom Penh”.

Poniżej prezentujemy fragmenty rozmowy, którą przeprowadził Artur Zawisza:

To twój pierwszy film dokumentalny i od razu zdobył znaczącą nagrodę i uznanie międzynarodowej krytyki.

Paweł Kloc: Zadebiutowałem w takiej formie, w jakiej chciałem. To nie czysty film dokumentalny. Ktoś z publiczności powiedział, że to „film fabularny, tylko z życia wzięty”. Mnie się wydaje, że jest tu trochę fabuły, która stosuje formę dokumentalną, i trochę dokumentu w formie fabularnej.

Dla mnie najciekawsze w mojej opowieści jest to, jak nasze doświadczenie się uniwersalizuje, jak życie zamienia się w szerszy kontekst, staje się przeżyciem fabularnym. Film przede wszystkim jest sztuką, dlatego poszukuję takich środków wyrazu, żeby najlepiej opowiedzieć jakąś historię.


Dlaczego nie skorzystałeś z fabuły, w której masz duże doświadczenie?

P. K.: Film fabularny jest teraz szalenie schematyczny i bardzo trudno go zrobić. Dokument daje dużą wolność. Mogłem swobodnie pracować nad osiągnięciem formy, o której myślałem. Cieszę się, że udało mi się go zrobić o własnych siłach, bez przeszkód stojących na drodze produkcji fabuły. Dokument jest dzisiaj fascynującym zjawiskiem i w fantastycznej formie. Szczególnie ten duży, pełnometrażowy. Jest – co prawda – dziełem autorskim, choćby w warstwie montażu, jednak pokazuje świat w jego złożonej i niejednoznacznej kondycji. Ten sam temat wygląda zupełnie inaczej w filmie fabularnym i w filmie dokumentalnym.

(…)

Co uniwersalizm „Kołysanki z Phnom Penh”, na który się powołujesz, może powiedzieć o nas, Polakach?

P. K.: Nie chciałbym sam interpretować swojego filmu. Lebenstein powiedział kiedyś, że gdyby potrafił mówić o swoich obrazach, toby ich nie malował. Nie chcę mówić, co w tym filmie jest i co to znaczy. O tym myślałem, zanim go zrobiłem. Ten film można i trzeba na swój sposób przeżyć. Jest wyświetlany na kilku kontynentach i spotkałem ludzi, którzy o nim dyskutują, czasami płaczą, czasami opowiadają swoje intymne historie, które ten film wywołał, więc u każdego wygląda to inaczej. Czasami zależy to od pokolenia. Starsi widzą bohatera jako ofiarę wojennej traumy. Inni dostrzegają tu wątki postkolonialne, związane z Saran, jego żoną.

 

Żyd na obczyźnie w poszukiwaniu ziemi obiecanej? Czy to jest odwołanie do motywu bliskiego polskiej kulturze, wielokrotnie wykorzystywanego w rodzimych produkcjach?

P. K.: Jego pochodzenie to czysty przypadek, dopiero później uświadomiłem sobie tę zbieżność. W filmie jest ciekawa scena, kiedy pojawia się turystka z Anglii. Również żydowskiego pochodzenia i również wojenna emigrantka. Z Polski. Jeśli mówimy, że to, co zdarzyło się podczas ostatniej wojny, już przeminęło, tam właśnie to spotkałem. Ale, jak mówię, to są dalsze poziomy odczytania filmu. Najważniejsza jest prywatna historia Ilana.

(…)



Całość można przeczytać na stronie tygodnika „Przegląd”: 
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/swiat-jest-wszedzie-0