DOSTRZEC SKARGĘ. WSPOMNIENIE O IRENIE KAMIEŃSKIEJ

3 kwietnia 2016 r. zmarła Irena Kamieńska, wybitna reżyserka filmów dokumentalnych. Jej sylwetkę oraz twórczość, przesiąkniętą duchem społecznego zaangażowania oraz empatii wobec najsłabszych i wykluczonych, przede wszystkim kobiet, wspomina jej uczennica.

To był początek lat 80. Nie wiem, kto namówił Irenę Kamieńską, żeby wykładała w nowo powstałej szkole filmowej w Katowicach. Była bardzo nieśmiała i z tego, co pamiętam z pierwszego spotkania z nią, otwarcie sceptyczna, czy reżyserii można w ogóle nauczyć. Swój pierwszy w życiu film realizowałam właśnie pod jej opieką artystyczną. Też byłam nieśmiała i niepewna siebie, więc czułam się raźniej w jej towarzystwie. Ale ta nieśmiałość zniknęła, gdy pokazałam jej pierwszą wersję zmontowanej etiudy dokumentalnej (o mojej przyjaciółce malarce). Poprosiła, żeby zostawić ją samą w montażowni. Potem czekała na mnie z kartką, na której miała wypisane wszystkie ujęcia filmu i swoją propozycję jego przemontowania. Mało rozmawiałyśmy o idei filmu, a raczej o tym, co zrobić, żeby był lepszy. W jakimś sensie był w tym duży szacunek dla kogoś początkującego i jego tematu. I myśl, że można nauczyć warsztatu, ale nie twórczości.

Potem spotykałyśmy się sporadycznie, ale zawsze śledziłam jej filmy. Również jej osoba cały czas mnie interesowała. Ktoś powiedział mi, że przed szkołą filmową była świetnie prosperującą dentystką. Nie sprawdziłam tego, ale czytam dziś, że rzeczywiście ukończyła Akademię Medyczną! Krzysztof Kieślowski pokazywał nam na zajęciach jeden jej film, „Dzień dobry, dzieci” (1966), i zachwycał się sceną, w której młoda, wiejska nauczycielka mówi, że chciałaby wiejskim dzieciom pokazać, co to jest miasto i co to jest kino, po czym prowadzi je na łąkę, na której puszczają latawce. Dzieci patrzące z zachwytem w górę – czy to jest istota kina? Dla Kamieńskiej na pewno nie. Nie szukała w swoich bohaterach uwalniającego uczucia wolności czy szczęścia. Szukała surowej prawdy o sytuacjach, z których nie ma ucieczki. Bohaterką jej filmów jest przede wszystkim kobieta, kobieta-człowiek, a nie kobieta-rola. Jej kobiety nie myślą o tym, czy są piękne, czy się podobają, czy ktoś je kocha. Bohaterki jej filmów walczą ze zmęczeniem, są głodne albo spragnione, jest im zimno albo zastanawiają się, co będzie następnego dnia. Są pogodzone z życiem. Jedyną ich bronią jest skarga.

Kontynuacja tekstu Marii Zmarz-Koczanowicz dostępna jest na stronie Kultury Liberalnej.

zdj. filmpolski.pl