KINO CZEKANIA. FILMY WOJCIECHA STARONIA

Jutro rusza Festival dei Popoli we Florencji. Jednym z głównych punktów programu będzie przygotowana we współpracy z Krakowską Fundacją Filmową retrospektywa twórczości Wojciecha Staronia. Włoska publiczność będzie miała okazję zobaczyć zarówno jego słynne dokumenty, jak i filmy, przy których pracował jako autor zdjęć. Kinu Staronia przygląda się bliżej Daniel Stopa.

Premierowy pokaz najnowszego filmu Wojciecha Staronia pod tytułem Bracia na Festiwalu w Locarno oraz nagroda główna w prestiżowej sekcji „Tydzień krytyki filmowej”, to najważniejsze wydarzenia dla polskiego kina dokumentalnego w ostatnich miesiącach. Z tej okazji postanowiliśmy przypomnieć sylwetkę jednego z najciekawszych autorów polskiego kina dokumentalnego.

Podróże

Filmy Wojciecha Staronia to wyjątkowe kino drogi, jego dokumentalne „lekcje” – Syberyjska lekcja (1998) i Argentyńska lekcja (2011) – są zapiskami z podróży, jakie reżyser odbył razem z rodziną. Przy czym wszystkie te filmy są w głębokim sensie „jego filmami”, to wyrastające z osobistych doświadczeń kino, dokumentalne dzienniki, które opowiadają o procesie zbliżania się światów, wzajemnym doświadczaniu różnych rzeczywistości.         

Podróżowanie zaczęło się u Staronia w trakcie studiów operatorskich w łódzkiej Szkole Filmowej. „To było w 1994 roku. Pojechaliśmy do Kazachstanu jako studenci z aparatem fotograficznym, jeszcze bez kamery. Dla mnie i dla Małgosi (producent i dźwiękowiec, prywatnie żona reżysera – przyp. red.) to było zupełnie nowe doświadczenie” – wspomina Staroń. W trakcie tej wyprawy młodzi studenci poznali braci Kułakowskich i tak rozpoczęła się długoletnia przyjaźń zwieńczona filmem  Bracia (2015).

Dokument osobisty

Pod koniec studiów Staroń odbył najważniejszą podróż. Razem z ówczesną dziewczyną, która później została jego żoną, wyjechali na rok do Rosji, do miasteczka Usole Syberyjskie. „Postanowiliśmy, że wyjedziemy razem na Syberię. Ja miałam uczyć polskiego, a Wojtek chciał kręcić film” – mówi Małgosia w pierwszych scenach Syberyjskiej lekcji. Szybko okazało się, że nie będzie to tylko historia młodej absolwentki uczącej w innym kraju języka polskiego, ani też portret tamtejszej społeczności. „Jesteśmy ze sobą, a nie obok siebie. Wyobrażam sobie film o nas. Film o mnie jest po prostu nieprawdziwy, bo sama nie istnieję” – mówi Małgosia. Pod koniec podróży bohaterowie wzięli ślub, a materiał filmowy, który miał stanowić jedynie rodzinną pamiątkę, wszedł do filmu i stał się jego integralną częścią. Tak powstał osobisty dziennik autorów-bohaterów, którzy doświadczyli prawdziwej przemiany na styku dwu światów.

Świat w kropli

Usole Syberyjskie (Syberyjska lekcja), małe, boliwijskie osady (El Misionero, 2000), wieś Mołtajny położona nieopodal granicy z Obwodem Kaliningradzkim (Na chwilę, 2005), argentyńska prowincja Misiones (Argentyńska lekcja) oraz warmińska wioska Witoszewo (Bracia) – to punkty na mapie położone daleko od miejskiego zgiełku i często uczęszczanych szlaków. Dla przedstawiciela świata zachodniego, który nie zapuszcza się w egzotyczne strony, wyżej wymienione miejsca nie mają żadnego znaczenia, zapewne mógłby stwierdzić, że nic się tam nie dzieje. Jednak w tych mikroświatach mieszkają ludzie, których historie i emocje przemawiają do innych niemalże bez słów, językiem uniwersalnego doświadczenia.

Argentyńska lekcja, dokument, który otrzymał ponad 20 nagród (m.in. w Krakowie, Lipsku czy Nowym Jorku), to opowieść o rodzącej się przyjaźni dwójki dzieci: siedmioletniego Janka (syna reżysera) i parę lat starszej od niego Marcii, potomkini polskich emigrantów, którzy osiedlili się w Misiones. W tym filmie wspaniale wygrana została chwila budzenia się świadomości, myśli u kogoś bardzo młodego, chłonnego świata, wrażliwego. Najprostszy gest, niepozorna zabawa, nieokiełznana przyroda  – wszystko to zyskuje na ekranie swój niepowtarzalny wyraz, jednocześnie pozostaje bliskie każdemu, kto zachował w sobie jakąś cząstkę dziecka.

Pośrednik

„Robienie filmu to tak silne przeżycie dla obu stron, że wiąże nas ze sobą na dobre i na złe, dlatego też, powtórzę raz jeszcze, fajnie wybierać takich bohaterów, z którymi jest ci dobrze” – mówi Wojciech Staroń. Swoją kamerę kieruje na najbliższych, w Syberyjskiej lekcji i Argentyńskiej lekcji sportretował swoją rodzinę, Bracia to efekt długoletniej przyjaźni z braćmi Kułakowskimi. W odróżnieniu od grona realizatorów „nie porzuca” swoich bohaterów, wręcz przeciwnie, wielu z nich (Marcia z Argentyńskiej lekcji, ksiądz Kazimierz z El Misionero) już na zawsze pozostanie w jego życiu. Jak mało kto, zdaje sobie sprawę z tego, że filmowani przez niego ludzie oddają mu coś szczerego i osobistego. Realizacja filmu to dla Starania szczególna odpowiedzialność wobec drugiego człowieka, który nie jest tylko bohaterem, ale także pośrednikiem, pełni rolę medium, pozwala autorowi kontaktować się z widzem. Przecież nowy świat widziany oczami siedmioletniego Janka był równocześnie odkrywany przez stającego za kamerą ojca, El Misionero to opowieść o misjonarzu, który wespół z reżyserem odwiedza kolejne osady w Andach. Choć w tych filmach autor nie pojawia się na ekranie, to i tak czujemy jego obecność, jakby był częścią przedstawianej rzeczywistości. Najbardziej jednak lubię w filmach Staronia jak owym pośrednikiem staje się obraz, który ma osobowość i unikalny wyraz.         

Obraz

Staroń zawsze z dumą podkreśla, że jako dokumentalista i operator filmowy czuje się uczniem dwu wybitnych pedagogów z łódzkiej Szkoły Filmowej – Jerzego Wójcika (opiekuna artystycznego Syberyjskiej lekcji) i Witolda Sobocińskiego. Wpływ mistrzów dotyczy przede wszystkim istoty i siły obrazu filmowego, tego, co można w nim zawrzeć, jak wiele emocji przekazać. W filmach Staronia są pojedyncze sceny, które mają moc uogólniania, które potrafią wyrazić i opisać uczucia, czyli to, czego w istocie wyrazić nie sposób. Oglądając takie filmy, jak Syberyjska lekcja, El Misionero, Argentyńska lekcja i Bracia, widz nie czuje, że jest atakowany przez niepotrzebne popisy warsztatowe czy efektowne chwyty formalne, które często narażają filmowców na łatwy estetyzm. Tak samo jest w przypadku zdjęć, które realizuje Staroń do projektów fabularnych (Plac Zbawiciela, 2006 i Papusza, 2013 Krzysztofa i Joanny Krauzów, Pod ochroną, 2014 Diego Lermana czy Nagroda, 2011 Pauli Markovitch - za zdjęcia do tego filmu polski operator otrzymał Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie). „Potrzebowałem do Placu Zbawiciela operatora, którego zdjęć nie będzie widać” – takimi słowami Krzysztof Krauze najlepiej określił poetykę zdjęć Staronia, które bliskie są najpiękniejszym obrazom ze szkoły dokumentu, w której forma służy tylko i wyłącznie poszukiwaniu i odkrywaniu prawdy o człowieku.

Pan Bóg da…

Kiedy bracia Kułakowscy po długich latach wrócili do Polski, Staroniowie stali się dla nich najbliższymi przyjaciółmi. Podczas jednej z wizyt w Witoszewie, Staroń zobaczył archiwalne materiały kręcone kamerą 8 i 16 mm przez starszego z braci. „Jak zobaczyłem te nagrania, pchnęło mnie do tego, żeby zrobić o nich film” – wspomina reżyser. Historią braci Kułakowskich można by obdzielić co najmniej kilka osób, urodzili się w polskiej rodzinie koło Berdyczowa (teren dzisiejszej Ukrainy), w latach 30. XX wieku komuniści skonfiskowali ich rodzinną posiadłość i wywieźli w głąb Rosji, jeszcze jako młodzi chłopcy uciekli z łagru i zamieszkali w Kazachstanie, Mieczysław pracował jako Kartograf, a Alfons malował obrazy. Do Polski powrócili dopiero w 1997 roku. Mimo to, film Staronia nie opowiada o skrzywdzonych Sybirakach, ani też nie jest wiwisekcją przeszłości. To subtelna opowieść o istocie braterskości, o ogromnej sile, która łączy braci i do dziś pozwala im przetrwać najtrudniejsze próby. Także pojawiające się w filmie materiały archiwalne zdają się bardziej budować odpowiedni nastrój niż wnosić do filmu jedynie czysto informacyjną wartość. Bracia – podobnie jak wszystkie filmy Staronia – to także opowieść o czekaniu. W jednej ze scen Alfons mówi do starszego brata: „Pan Bóg da, jeśli człowiek zachce”. Jakże bliskie są te słowa kinu Wojciecha Staronia, realizującego filmy o szczególnym rodzaju czekania, czekania, które daje nadzieję i dzięki któremu czujemy obecność tego drugiego. Kogo? W rozmowie z Jakubem Sochą, Staroń tak odpowiedział na pytanie dotyczące reżyserowania w swoich filmach: „Najlepiej czuję się wtedy, gdy przez kamerę obserwuję i łapię niesamowite momenty, które reżyseruje ktoś inny. Kto? Nie wiem, pewnie ktoś z góry”.                      

Daniel Stopa, Magazyn "Focus on Poland" 2/2015