„JOANNA” NA 56. DOK.LEIPZIG – ROZMOWA Z AUTORKĄ FILMU

„Joanna” Anety Kopacz to jeden z polskich przedstawicieli na 56. Festiwalu DOK.Leipzig. Film zakwalifikował się do Międzynarodowego Konkursu Filmów Dokumentalnych i w Lipsku będzie miał swoją międzynarodową premierę. Zapraszamy do czytania wywiadu z Anetą Kopacz.

Daniel Stopa: Większość osób usłyszała po raz pierwszy o Joannie, kiedy zaczęła prowadzić swój blog „Chustka”. Jak pani ją poznała?

Aneta Kopacz: Byłam wówczas świeżo upieczoną mamą, mój świat kręcił się wokół córki: całymi dniami i nocami tylko karmiłam, przewijałam, karmiłam, przewijałam... Wbrew powszechnej opinii, że narodziny dziecka to ogromne szczęście, ja wcale nim nie tryskałam. Czułam się wycieńczona psychicznie i fizycznie, przerażona  radykalnymi zmianami. Szczytem luksusu była chwila spędzona na przeglądaniu wiadomości w Internecie. Wtedy też, na jednym z portali, zobaczyłam zdjęcie Joanny, które w przedziwny, magiczny wręcz sposób, przyciągnęło mnie. Długo przyglądałam się jej twarzy, oczom... Przeczytałam artykuł o walce młodej kobiety ze śmiertelną chorobą, choć zwykle unikam takich tematów. Dowiedziałam się również, że Joanna prowadzi blog, weszłam na niego i wsiąknęłam.

Dlaczego? Co takiego szczególnego pani w nim odkryła?

Joanna patrzyła na świat w bardzo zmysłowy sposób, dostrzegała piękno w prostej codzienności. To było mi bliskie. I ten styl pisania: krótkie, błyskotliwe zdania, które trafiają w sedno. Lektura bloga postawiła mnie na nogi. Poczułam, że znów jest dobrze, że wracają siły. Myślę, że obie kochałyśmy życie, z podobną wrażliwością je smakowałyśmy i nasze drogi musiały się prędzej czy później przeciąć.

A kiedy narodził się pomysł, aby sfilmować historię Joanny?

Od dawna chciałam zrobić film o mądrej, pięknej kobiecie, film prosty, szczery i zmysłowy. Joanna pasowała idealnie, więc napisałam do niej i zaproponowałam spotkanie. Zgodziła się, ale później długo milczała. Nie odpuściłam, bardzo chciałam ją poznać. Wiedziałam, że pewnego dnia będzie gościem w warszawskim Klubie Księgarza, że zaprezentowany będzie reportaż radiowy z udziałem jej i Jasia, syna Joanny. Kiedy w trakcie emisji reportażu pojawił się głos Jasia, Joanna nie opanowała wzruszenia i wyszła. Poszłam za nią. Ledwie widoczna, stała odwrócona w ciemnym, pustym pomieszczeniu. Z głośników dobiegał dźwięk reportażu: lektor czytał właśnie fragment bloga Joanny. Podeszłam do niej, przedstawiłam się, dłuższą chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu i popłynęły łzy. Poczułam wzajemną bliskość, dziwne uczucie jak na pierwsze spotkanie, ale tak było. Poprosiłam o minutę, by opowiedzieć, jak chciałabym utrwalić jej historię w obrazie. "Poczekaj na mnie" – powiedziała. Dwa dni potem realizowaliśmy już pierwsze zdjęcia.

Doskonale znała pani blog Joanny. Pomysł na opowiedzenie historii za pomocą codziennych rytuałów i pomysł na poetykę filmu wziął się właśnie z wpisów bohaterki?

Nie chciałam ekranizować bloga, miałam własną wizję i od początku konsekwentnie ją realizowałam. Blog to literatura, a kontakt z Joanną, jej rodziną, ich życiem tu i teraz, to co innego. Sposób, w jaki Joanna pisała sprawił, że zachwyciłam się jej światem, ale chciałam go poznać i utrwalić po swojemu. Wyobrażałam sobie konkretne obrazy, kadry, jednak z pełną świadomością, że niekoniecznie musi się to udać. W dokumencie nigdy nie wiadomo, jak będzie, nie da się ustawić sytuacji zgodnie ze scenariuszem. Trzeba być elastycznym, uważnym, przygotowanym na zmiany i chwytanie tego, co ulotne. To bywa w równym stopniu stresujące, co fascynujące. Dodatkowo, realizując film wiedziałam, że ze względu na chorobę Joanny, może on w ogóle nie powstać, chociażby dlatego, że ona nie będzie chciała dłużej naszej obecności, że będzie miała dość. Na pewno uszanowałabym taką decyzję.

W telewizji możemy natrafić na szereg schematycznych reportaży o ludziach walczących do końca ze śmiertelną chorobą. „Joanna” w żaden sposób nie powiela tych klisz?

Chciałam pokazać rzecz najprostszą, że można smakować życie, dotykać go, czerpiąc ze zwykłej codzienności i relacji z drugim człowiekiem, że to jest najcenniejsze. W tym czułam istotę sprawy. Pamiętam jak Joanna pytała mnie w kółko: "Ale o czym właściwie ma być ten film, bo tu nic kompletnie się nie dzieje, kroję chleb, maluję paznokcie, wy to filmujecie? Nuda!". Odpowiadałam, że dokładnie o to mi chodzi, w tym tkwi całe piękno. Po jakimś czasie znowu powracała z pytaniem. Myślę, że trochę się ze mną droczyła, bo dobrze wiedziała i rozumiała, co robię. Kiedy prowadziłam z nią długą rozmowę w szczerym polu na Mazurach, spytałam: "A gdybyś ty realizowała film o sobie i swojej rodzinie, o czym by on był?". Milczała chwilę zaskoczona i odpowiedziała: "Utrwaliłabym naszą codzienność. Chciałabym zachować obrazy, bo o miłości nie można opowiedzieć słowami..." I wszystko stało się jasne.

Przy takich realizacjach często mówi się o granicach w dokumencie, co można i w jaki sposób pokazać. Joanna odsłoniła przed panią intymne, prywatne życie. To wymagało szczególnego podejścia?

Praktycznie z dnia na dzień Joanna wpuściła do swojego życia kompletnie obcą osobę, obdarzyła mnie wielkim zaufaniem i starałam się tego nie zaprzepaścić. Zaproponowałam kilka zasad. Jedna z nich to zminimalizowana ekipa filmowa, żeby nie wprowadzać niepotrzebnego zamieszania i zachować jak największą intymność, Inna: w każdej chwili Joanna mogła powiedzieć dość, koniec filmu. Na bieżąco montowałam materiał, pokazywałam jej efekty naszej pracy. Chciałam, aby czuła się bezpiecznie, wiedziała, że nie robimy nikomu krzywdy, że zdjęcia są dyskretne – tak jak obiecywałam. Była zachwycona.

A czy ona zaproponowała jakieś zasady?

Wprowadziła jedną zasadę: "Żadnego filmowania w domu, wszędzie, tylko nie w domu, tam jest nasz azyl" powiedziała. Zmartwiłam się, bo nie wyobrażałam sobie tej historii bez scen w domu. Przecież właśnie o to mi chodziło. W miarę upływu czasu, gdy lepiej się poznawałyśmy, sytuacja się zmieniała. No i pewnego dnia dostaliśmy pozwolenie na filmowanie w pokoju Jasia, później w kuchni, następnie mogliśmy kręcić już wszędzie. Mąż Joanny żartował: "Ona tak ci ufa, że zrobi wszystko, o co ją poprosisz..." Myślę, że Joanna polubiła nas wszystkich. Świetny kontakt z Łukaszem Żalem (autorem zdjęć) sprawił, że kamera szybko przestała ją krępować.

Wspomniała pani Łukasza Żala. Zdjęcia, które wykonał są niezwykle efektowne: rozmyte kadry, czasem prześwitujące przez jakiś element, dają poczucie dyskrecji. Jak wyglądała praca z panem Łukaszem?

Już pierwszego dnia zdjęciowego przekonałam się, jak doskonale Łukasz rozumie i czuje wszystko, co miałam w głowie. Dużo rozmawialiśmy, omawialiśmy rozmaite sytuacje, komentowaliśmy każdy dzień zdjęciowy. Jego zaangażowanie w najmniejszy szczegół dawało mi poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, że film jest w najlepszych rękach. „Joanna” to w dużej mierze wrażliwość i talent Łukasza.

Kiedy na początku mówiła pani, że już po dwóch dniach od spotkania z Joanną zaczęliście kręcić, zastanawiałem się, jak od strony finansowej ogarnęliście cały projekt? Często na wsparcie trzeba czekać długo, składać scenariusz i podania o dofinasowanie. Jak działaliście?

Zaczęliśmy bez żadnego budżetu. Na start dostałam sprzęt z Wajda Studio i zielone światło. Z czasem pojawiły się niewielkie pieniądze. Szukałam dalej. Dość szybko wsparł nas Narodowy Instytut Audiowizualny, dyrektor Michał Merczyński nie miał żadnych wątpliwości, że warto. Później, na etapie postprodukcji znalazłam sponsora – Codemedia. Szefowie tego Domu Mediowego zobaczyli film i kilka dni potem podpisali umowę. Następnie był portal Wspieramkulturę.pl. W niecały miesiąc uzbieraliśmy założoną kwotę 30 000 złotych. Odzew internautów był więc niesamowity.

Dzięki temu udało się zaangażować w realizację świetnych twórców. Mówiliśmy już o Łukaszu Żalu, ale przecież Jan A.P. Kaczmarek skomponował muzykę, a Paweł Laskowski współtworzył montaż…

Miałam wielkie szczęście do ludzi podczas całej realizacji i postprodukcji. Pracowaliśmy albo za darmo, albo za niewielkie pieniądze. W napisach końcowych są duże nazwiska. Zadziwiające, przy tak niskim budżecie. Jacek Hamela, który włożył mnóstwo pracy i zawsze znajdował czas, wtedy, gdy film tego potrzebował, powiedział, że byłby hipokrytą, gdyby liczył na jakiekolwiek pieniądze. Tego nie da się wyrazić słowami. Udało się zrobić taki film, jaki chciałam. Dzięki nim wszystkim. I za to bardzo dziękuję.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.