„POWROTY AGNIESZKI H.” NA 29.WARSZAWSKIM FESTIWALU FILMOWYM – ROZMOWA Z JACKIEM PETRYCKIM

W Konkursie Dokumentalnym 29. Warszawskiego Festiwalu Filmowego będzie można zobaczyć, wśród piętnastu filmów z całego świata, także polskiego reprezentanta, wspólny dokument Krystyny Krauze i Jacka Pertyckiego – „Powroty Agnieszki H.”. Zapraszamy do czytania rozmowy z Jackiem Petryckim.

Daniel Stopa: W jednym z wywiadów Agnieszka Holland wspomniała, że wraz z Krystyną Krauze zgromadził pan tak ogromną ilość materiału, że może wyjść z tego dosłownie wszystko. Jaką mieliście strategię przy jego selekcji?

Jacek Petrycki: Było sporo materiału, ponieważ rozmawialiśmy z każdą możliwą osobą ze studenckich lat Agnieszki w Praskiej Szkole Filmowej FAMU. Potem zadecydowaliśmy, że ograniczamy się wyłącznie do relacji polskich przyjaciół. One wydały się nam najgorętsze, a także aktywność polityczna Agnieszki była związana z Polską. Odrzuciliśmy klasyczne, suche wywiady, które miały czysto informacyjny charakter. Selekcja wyszła na dobre, sprawiała, że film stał się cieplejszy.

Ale czeskich przyjaciół też oglądamy. Arita Hucková, Eda Kriseovái czy Jaroslava Pokorná, która zagrała w „Gorejącym krzewie”…

Arita i Eda pomagały zadomowić się Agnieszce w Pradze, wprowadzały ją w nowe miasto i kulturę. W tamtym okresie ich relacje były bardzo bliskie, choć np. dość ostro krytykowały ślub Agnieszki z Laco. Arita, Eda i Jarka pojawiają się w filmie dlatego, że tylko one spotkały się po latach z Agnieszką. Niestety, nie udało się nam doprowadzić do spotkania z resztą przyjaciół. Zresztą, nie ze wszystkimi chciała (śmiech).

Ostatni powrót bohaterki do Czech, związany z realizacją „Gorejącego krzewu”, stał się okazją do spojrzenia na jej czechosłowacki okres. Czy wcześniej planował pan już nakręcić film o Holland?

Nie, dopiero Krysia wpadła na ten pomysł, kiedy zorientowała się, że Agnieszka przyjeżdża do Czech nakręcić film. Jej powrót po ponad czterdziestu latach był dla nas wielkim impulsem. Pod koniec filmu mówię o tym, jakim szacunkiem Czesi ją darzą, jak w hospodzie proszą Agnieszkę o autograf. Są jej autentycznie wdzięczni, że przyjechała i chciała opowiedzieć o wydarzeniach, których nikt wcześniej nie sfilmował.

W Czechach film funkcjonuje jako „Powrót Agnieszki H.”. W Polsce stosujecie liczbę mnogą w tytule. Skąd różnica?

Od początku używaliśmy tytułu „Powroty Agnieszki H.”. Wymyśliła go Krysia i bardzo się do niego przywiązała. Różnica to dość skomplikowana sprawa, bo w Czechach dystrybutorzy i producenci uznali, że jest niejako jeden, ostatni powrót bohaterki i to słowo powinno być w tytule. Jednak naszych przyjazdów było więcej, bo i na zdjęcia, i na montaż, i na otwarcie wystawy „Polska. Europa. Świat – twarze Agnieszki Holland”, no i na pierwszy publiczny pokaz „Gorejącego krzewu” w Lucernie, który, nawiasem mówiąc, był niebywałą imprezą, godną filmu Agnieszki.

Tytuł „Powroty Agnieszki H.” wydaje się trafniejszy także dlatego, że ten ostatni powrót uruchamia lawinę kolejnych. Nie wszystkie dotyczą stricte okresu studenckiego. Rozmawiacie o późniejszej twórczości bohaterki, na którą wpłynęły czechosłowackie wydarzenia, rozmawiacie np. o pracy przy filmie „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego…

I nie tylko, bo inspiracją „Gorączki” były autentyczne doświadczenia Agnieszki z Praskiej Wiosny i klęski po niej. Co do „Przesłuchania” Bugajskiego, to Agnieszka była opiekunem artystycznym tego filmu, który właściwie jest pełnometrażowym debiutem reżysera. Scenariusz był dla władzy potwornie niewygodny, ale Wajda bardzo chciał go zrobić w swoim zespole i obsadził Agnieszkę w roli opiekuna artystycznego. Dodatkowo, ona zagrała rolę, której nikt nie chciał przyjąć. To, czego doświadczyła w więzieniu w 1970 roku, w pełni przeniosła do „Przesłuchania”.

Kiedy opowiada ona o przyjeździe do praskiego więzienia, w pamięci mamy konkretne sceny z „Przesłuchania”…

Akurat scena, w której bohaterka trafia na Rakowiecką, nie była pomysłem Agnieszki. Ona znalazła się w scenariuszu już rok wcześniej, kiedy jeszcze nikt nie wiedział, że Agnieszka będzie miała coś wspólnego z filmem. Potrzebne do jej napisania informacje podsunęła nam pani prof. Podgórska, która była konsultantem historycznym filmu i sama siedziała na Rakowieckiej.

Wraz z bohaterką odwiedziliście więzienie i celę. To był najtrudniejszy dla niej powrót?

Najbardziej emocjonalny i bolesny, bo tam przez lata nic się nie zmieniło. Czas stanął w miejscu, na ścianie pęknięty tynk, smród ten sam. Kiedy pierwszy raz przyjechałem do Czech na dokumentację, pojechałem tam z moją małą, prywatną kamerą. Nakręcony materiał pokazałem Agnieszce i Krysi. Agnieszka zapamiętała aresztowanie i przyjazd do więzienia w sposób fotograficzny, doskonale pamięta obrazy. Choć nie raz wieźli ją na przesłuchanie, to był dla niej szok, bo wtedy trafiła do wielkiego, przygnębiającego więzienia, gdzie na starcie upokorzyła ją strażniczka-gestapówka.

Odwiedziliście też inne miejsca. FAMU, akademik, mieszkanie…

Wróciliśmy do wszystkich najważniejszych miejsc z tamtego okresu. FAMU wzbudziło najmniej emocji. Może poza salą, w której odbył się strajk studentów. Budynek jest nowocześnie przebudowany i trudno odnaleźć tu ślady studenckich lat Agnieszki. Akademik też odnowili, ale przynajmniej architektura pozostała ta sama. Podobnie pierwsze mieszkanie Agnieszki i Laca. W filmie jest scena, w której Agnieszka rozmawia ze studentami w ogromnej auli. Jest to sala Wydziału Filozoficznego Uniwersytetu Karola, gdzie studiował Palach. Tam odbył się największy strajk, i tam nakręcono scenę do „Gorejącego krzewu, w której ubek przychodzi posłuchać Kryla.

W powrotach towarzyszą Holland przyjaciele z FAMU – operator Andrzej Koszyk i dokumentalista Andrzej Zajączkowski. Ich ciągła obecność, sprawia, że są niemal równorzędnymi bohaterami filmu…

Tak, oni z Agnieszką ciągną całą historię. Ważna jest konfrontacja ich wspomnień, bo raz ich pamięć uzupełnia się, a raz okazuje się, że to samo wydarzenie zapamiętali zupełnie inaczej, np. Koszyk mówi, że ich studenckie spotkania miały poważny, ostro zaangażowany charakter,  a Zajączkowski, że to były wyłącznie dyskoteki. Innym razem Laco nie pamięta,, że niósł flagę polską podczas manifestacji. To taki dialog równych wspomnień, a też różnych spojrzeń, bo myśmy się nawzajem filmowali.

Zresztą, Holland żartobliwie dodaje, że najprawdopodobniej jest spośród was najzdolniejszym operatorem. Często instruuje pana odnośnie sztuki operatorskiej. Wspomina pan, że czuł strach pracując z nią przed laty. Jak było tym razem?

Teraz byłem całkowicie na luzie, bo wiedziałem, że film się uda, że opowiadamy o tak intersującej osobie, która niemalże sama pociągnie tę historię. Dodatkowo, Krysia udostępniła nam swoje piękne mieszkanie na Hradczanach, gdzie codziennie rano, zaraz po śniadaniu, siadaliśmy na pół godziny i rozmawialiśmy na jeden temat. Wszystkie sceny Agnieszki do kamery pochodzą z tych porannych sesji. Rozmawialiśmy praktycznie o wszystkim, o sprawach dość banalnych, jak miłość do komputera czy podróże, ale też o sprawach światopoglądowych.

A czy odbyła się już finałowa kolaudacja w obecności bohaterki? Jaka była jej reakcja?

Nie, Agnieszka nie chciała na razie zobaczyć filmu. Ale myślę, że nie musimy się niczego bać (śmiech).

Wspomniał pan o przyjacielskiej, ciepłej atmosferze podczas zdjęć. To przesiąkło do filmu. Szczególny trójkąt: bohaterka-kamera-operator, jest jednym z ciekawszych elementów filmu. Udało wam się opowiedzieć też o swojej wieloletniej przyjaźni…

Przez lata robiliśmy filmy w Polsce, tworzyliśmy zgrany, przyjacielski zespół. Potem rozdzielił nas stan wojenny. Długo nie mogłem dostać paszportu, dopiero Kieślowski mi go wynegocjował, abym pojechał z nim na warsztaty do Berlina. Agnieszka robiła wówczas zdjęcia do „Zabić księdza” i powiedziała, że muszę przyjechać i zobaczyć, jak pracuje się za granicą, bo przecież myśmy wcześniej robili filmy przy pomocy sznurka i gumki recepturki. To było niezwykłe doświadczenie. Zdjęcia do „Zabić księdza” były trudne, wymagające i dużo się nauczyłem. Poznałem też Adama Hollendra, człowieka niezwykle ciepłego, otwartego i chętnego, aby mnie uczyć. No i trzy lata później udało nam się zrobić „Europę, Europę”, a nasze ostatnie większe spotkanie miało miejsce przy realizacji „Boiska bezdomnych” Kasi Adamik. Chcieliśmy więc po prostu ze sobą pobyć, spędzić razem czas, porozmawiać, powspominać. Agnieszka od razu była chętna, widziała, że ten filmowy projekt będzie miał przyjacielski charakter.

Przed laty zrobił pan zdjęcia do filmu „Krzysztof Kieślowski: I’m so-so…”, teraz dokument o Agnieszce Holland. Z najbliższych współpracowników został do sfilmowania jeszcze Marcel Łoziński?

Muszę się przyznać, że już o tym myślałem. Nie tak dawno Marcel i Paweł zdecydowali się odsłonić sprawy rodziny przed kamerą Ale ja chciałbym raczej opowiedzieć o twórczości Marcela.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.   

 Rozmawiał Daniel Stopa