RECENZJA FILMU "MÓW MI MARIANNA"

Historia Marianny Klapczyńskiej, osoby transpłciowej, decydującej się na porzucenie męskiej tożsamości, opowiadana jest w filmie Karoliny Bielawskiej równolegle na dwa sposoby. Obserwacyjne ujęcia ukazujące życie bohaterki przeplatają się z dokumentacją próby teatralnej, polegającej na czytaniu tekstu scenariusza.

Film rozpoczyna się od prostej ekspozycji: scena, stół, dwa krzesła, tło jest wyciemnione, kamera unieruchomiona na statywie. Naprzeciwko siebie siada para znanych i cenionych polskich aktorów: Mariusz Bonaszewski i Jowita Budnik. Do stołu podjeżdża wózek inwalidzki z elegancko ubraną kobietą koło czterdziestki. Zajmuje miejsce w centralnej części kadru, twarz ma zwróconą do kamery. W dialogu czytanym przez protagonistów rozpoznajemy małżeński dramat, przywodzący na myśl niektóre sztuki Bergmana. Głos centralnej postaci, reżyserki spektaklu, jest przerywany, w rysach twarzy dostrzegamy nienaturalny grymas. Dopiero charakterystyczne, przeciągające się w czasie zbliżenie pozwala ostatecznie rozpoznać w niej tytułową bohaterkę filmu. „Mów mi Marianna” to niezwykle oszczędna w środkach opowieść o osobie naznaczonej przez los.

W następnych ujęciach widzimy Mariannę zdrową, aktywną, chętnie mówiącą o sobie. O tragedii, jaka ją spotkała dowiemy się dopiero pod koniec. Na razie obserwujemy jej próby ułożenia sobie życia na nowo. Bohaterka dokonała bowiem zabiegu zmiany płci, w filmie oglądamy zdjęcia archiwalne, na których jest jeszcze mężczyzną. Przez całe życie czuła wstręt do swojego ciała, podążała jednak ścieżką wyznaczoną jej przez społeczeństwo: założyła rodzinę, ma dzieci, nawet jej zawód jest typowo „męski”, pracuje w warszawskim metrze jako maszynistka. Koledzy z pracy pomogli Mariannie świadcząc w procesie na jej korzyść. Procedura jest bowiem następująca: aby dokonać zmiany płci należy pozwać swoich rodziców. Ten budzący wiele kontrowersji zapis skomplikował też życie Marianny. Jesteśmy świadkami nieudanych prób porozumienia się bohaterki z matką, która nie zgadza się z jej decyzją, konsekwentnie zwracając się do niej jak do syna. Ciężko się zresztą temu dziwić – wychowała przecież mężczyznę, kochała go jak syna. Trudno jest się jej pogodzić z tak fundamentalną zmianą, dokonującą się w dodatku tak późno.

Marianna odważyła się bowiem na zabieg w momencie, w którym jej życie, biorąc pod uwagę obiektywne kryteria, było spełnione. Dom, stałe zatrudnienie, dorosłe dzieci, 25 lat małżeństwa. To ponoć częsty przypadek – gdy osoba transpłciowa decyduje się na działanie jest już często weteranem perypetii życiowych, które przetrwała w „nie swojej” skórze.

Rodzina ostatecznie akceptuje wybór Marianny, także ze względu na tragedię, jaka podcina bohaterce skrzydła u progu nowego życia. Ona jednak nie poddaje się, wspomagana przez wyrozumiałego partnera i przyjaciółkę, również transpłciową. Determinacja Marianny zamyka usta wszystkim tym, którzy chcieliby rozpatrywać jej problem w kategoriach zachcianki. Film ukazuje zagadnienie w sposób kompleksowy. Jedną z najlepszych scen jest rozmowa Marianny z byłą żoną. Katarzyna Klapczyńska nie robi Mariannie wyrzutów, ale nie kryje swojego nieszczęścia. Wielowątkowość filmu Karoliny Bielawskiej, brak jakichkolwiek zaniedbań w stosunku do postaci drugoplanowych, decyzja, by zamiast „gadających głów” ująć część historii w ramy teatralnej próby oraz konsekwencja formalna sprawiają, że jej dzieło cechuje realizm pierwszej próby.