MARCIN POLAR: "JEŚLI WIDZ BIERZE GŁĘBOKI ODDECH, ZNACZY, ŻE SIĘ UDAŁO"

Krótkometrażowy dokument "Harda" zostanie pod koniec stycznia premierowo zaprezentowany na prestiżowym festiwalu Sundance. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z reżyserem, Marcinem Polarem, przeprowadzonym przez Kaśkę Paluch z Etnosystem.pl.

Paradoksalnie, żeby pokazać jaskinię - doświadczenie bycia w niej - nie należy jej do końca pokazywać. O tym jak w totalnej ciemności, pod ziemią, zachowuje się ciało, umysł i... kamera rozmawiamy z Marcinem Polarem, twórcą filmu "Harda" o eksploracji tatrzańskiej jaskini, który został wytypowany do najbliższego festiwalu Sundance.


Kaśka Paluch: Filmy z jaskiń, w porównaniu z tymi z innych górskich aktywności, to zdecydowana rzadkość…

Marcin Polar: Praktycznie ich nie ma. Poznając historię filmów zahaczających o tematykę jaskiniową przekonałem się, że nie powstało ich wiele. Było trochę filmów pokazywanych na festiwalach górskich, na przykład produkcji Discovery, ale to są produkcje typowo telewizyjne. Dużo gadających głów, opowiadających o niebezpieczeństwach i wspaniałościach eksploracji jaskiniowej.

W ogóle eksploracja jaskiń jest niszowym tematem. Jeśli chodzi o magazyny, blogi i strony internetowe poświęcone jaskiniom, jest to właściwie margines.

Bo i też zajmuje się tym znacznie mniej osób. To nie jest tak atrakcyjne jak wspinaczka. We wspinaczce jest efekt, widoki, akcja. Działalność jaskiniowa wygląda mniej więcej tak: brudny koleś czołgający się w błocie. (Śmiech) Nie jest to za bardzo atrakcyjne do promowania, pokazywania tego, wygląda to raczej jak działalność zapalonych do tego „szaleńców”.

To była jedna z głównych towarzyszących mi myśli podczas oglądania „Hardej”. Jeżeli oglądamy filmy ze wspinaczki, to zawsze jest w tym dużo dramatu. Wiatr, śnieg, załamania pogody. Natomiast oglądanie eksploracji jaskini jest dla widza doświadczeniem niemal medytacyjnym. Cisza, pozorny spokój, niewiele widać. Ale tylko z pozoru, bo przecież w jaskiniach zdarzają się dramatyczne zwroty akcji i, powiem więcej, tam one są często dużo bardziej dramatyczne.

Tak, bo jeśli w jaskini coś się stanie, to jest już naprawdę źle. Szczególnie w jaskiniach, które mają wiele ciasnych ciągów. Mnie wyobraźnię uruchomiło zdarzenie podczas eksploracji Hardej, na dnie studni absolutu - tam gdzie mieliśmy biwak. To miejsce jest widoczne w filmie, fragment gdzie grotołaz schodzi w diagonalną szczelinę i za nim „znika” ręka. Dokładnie tam próbowałem zrzucić nogą kamień, żeby poszerzyć otwór. Nad głową usłyszałem dudnienie, odruchowo odskoczyłem i w sekundę po tym w tamto miejsce runęły dwa głazy wielkości telewizorów. Mogłem tylko myśleć o tym, co by się stało, gdybym nie zdążył odskoczyć. I wyobraź sobie dostanie się tam ekipy ratunkowej, ile to musiałoby czasu zająć, z rozkuwaniem skał, żeby dotrzeć tam z noszami… niewyobrażalne. Pamiętam, że wtedy tam usiadłem, chwilę pomyślałem, a potem musiałem już się wziąć w garść. Akurat w moim przypadku jest tak, że szybko mi przechodzi i wszystko wraca do normy.

Chodzenie po jaskiniach wymaga jakiejś specyficznej konstrukcji psychicznej, bo - tak jak mówisz - dotarcie do osoby, która miała tam wypadek jest trudne. W sensie technicznym, ale też w tym, że pod ziemią nie ma przecież żadnego kontaktu ze światem. Człowiek jest tam zupełnie odizolowany. Jeśli więc mówimy o obcowaniu z granicą życia i śmierci, to w jaskini jesteś tego bardzo blisko. Zastanawiam się czy to nie jest przyczyną, dla której wiele osób jednak nie decyduje się na taki hardkor, nawet jeśli lubią obcować z niebezpieczeństwem. 

Widzę to nawet po Jarku [Jarosław Surmacz - grotołaz, główny bohater z „Hardej” - przyp. KP], który zweryfikował swoje myślenie na temat jaskiń. Od kiedy jest ojcem, dużo rzadziej schodzi w dół. Ja też miałem takie przemyślenia, ale u mnie do tego dochodzi też silna potrzeba rozwoju i eksploracji. W pewnym momencie znane, udostępnione dla grotołazów jaskinie, w których bywałem kilkukrotnie po prostu zaczęły mnie trochę nudzić. Teraz częściej wspinam się z Andrzejem Marciszem i widzę, że na graniach i turniach cały czas doświadczam innej estetyki i nabieram większego doświadczenia technicznego w dzikim i często niestabilnym terenie. Teraz możliwość wspinaczki z takim swego rodzaju „guru” daje mi możliwość progresu. Oczywiście nie rezygnuję z jaskiń, nawet zamówiłem ostatnio nowy kombinezon. Poza tym od jaskiń odciąga mnie samo środowisko.

Jest dosyć hermetyczne…

Ja jestem trochę outsiderem, lubię mieć swoje zasady, a w tym środowisku jest to trudne. Jest dużo rywalizacji i krytyki nieszablonowych postaw, potrzeby realizowania formalności. Środowisko jest specyficzne, a ja wolę być wolnym ptakiem, który od czasu do czasu chodzi po jaskiniach z zaprzyjaźnionymi partnerami i działać z nimi zamiast współtworzyć życie klubowe.

To trochę brzmi jak środowisko wspinaczy sprzed dekady czy dwóch, Adam Bielecki na przykład właściwie o tym samym, o czym ty opowiadasz teraz, pisał w swojej książce o początkach własnej kariery. Szkoda, bo takie historie tylko hamują rozwój dziedziny, bo im trudniej się dostać do profesjonalnego sprzętu czy partnera, tym większa szansa, że chętni zaczną rezygnować.

Czasem mam wrażenie, że te środowiska klubowe najbardziej skupione są właśnie na tworzeniu tej klubowej rzeczywistości, a rozwój osobisty gdzieś tam się po drodze gubi. Ja w każdym razie mam inne potrzeby niż wiązanie się z grupami. Wspinanie, jaskinie, powinno być wolnością, opcją korzystania z wolności. A dzieje się tak, że się wszystko zamyka na jakichś dziwnych regułach, ustalaniu co komu wolno, czego nie wolno. Dla mnie jedyne, co jest niepodważalne, to reguły dotyczące szanowania przyrody i bezpieczeństwa. Jaskinie to unikatowy ekosystem gdzie zbytnia ingerencja człowieka zmieni go bezpowrotnie i to jest bezdyskusyjne. Tak samo zachowanie reguł bezpieczeństwa podczas poruszania się pod ziemią.

Od strony filmowej pokazywanie jaskiń jest sporym wyzwaniem. Często używa się mnóstwo światła do pokazania całej przestrzeni, ale „Harda” jest pod tym względem inna. Światła jest mało, choć podejrzewam, że i tak musiałeś używać czegoś więcej niż tylko czołówki.

Pomysł na oświetlenie właściwie ewoluował podczas pracy. Faktycznie, na początku miałem taki pomysł, żeby rozświetlić jaskinię, pokazać wszystkie jej przestrzenie i różne wyjątkowe formacje. Zacząłem to robić i wiele ujęć z początku nie weszło do filmu, bo okazało się niespójne z ideą, która również ewoluowała we mnie podczas procesu powstawania filmu, czyli ideą minimalizmu. Doszedłem do wniosku, że lepiej będzie oddać rzeczywisty obraz tego, co widzi grotołaz. 

Ale to wcale nie jest łatwiejsze.

Proponowano mi GoPro, ale z tym był taki problem, że mój na ówczesne czasy topowy model miał kiepską czułość i rozpietość, więc kontrast między granicą oświetlenia a totalną ciemnością był zbyt duży i kamera po prostu nie wyrabiała. Część ujęć jest z Lumixa GH2, który całkiem dobrze sobie radził w tym środowisku, ale najwięcej z kamery Black Magic Pocket Cinema Camera, z seensorem o standardzie Super 16. Do tego dołączyłem soczewkę skupiającą, co dało mi standard Super 35, czyli już ten klasycznie-filmowy. Przez to, że ona skupiała obraz na mniejszej matrycy podnosiła jeszcze światłosiłę obiektywu o prawie dwie przesłony.  I to było idealne rozwiązanie z racji ograniczeń czułości kamery, powyżej ISO800 wychodziły bardzo duże szumy, na które filmowo były nieakceptowalne. Ratowałem się więc bardzo jasnymi obiektywami. Pomysł był taki, żeby oświetlenie było głównie z czołówek bohatera i ten pomysł również ewoluował. Początkowo, gdy zaczęliśmy tam kręcić to czołówka Jarka była dosyć słaba, ale za to ładnie oświetlała twarz.

Stąd ten portret pokazywany we wszystkich materiałach prasowych? (Śmiech)

To właśnie dzięki niej. Ale później Jarek zaczął używać już dużo mocniejszej czołówki, potężna, chyba ponad 2000 lumenów. Oczywiście takiej mocy nie używaliśmy. W niektórych scenach sama czołówka powodowała by brak widzenia jakiejkolwiek przestrzeni, w której znajdował się bohater. Do tego więc używałem dwóch małych paneli ledowych, których początkowo faktycznie używałem do rozświetlania całej przestrzeni. Ale tak pokazana w ogóle nie wyglądała na niepokojącą.

A to przecież nie jest to, co się widzi, kiedy się eksploruje jaskinię.

No właśnie. W tym świetle jaskinia wyglądała przyjaźnie i ciepło. (Śmiech) Zacząłem później tych paneli używać tylko po to, żeby pokazywać delikatnie struktury jaskini, wybiórczo albo tylko minimalnie wypełnić ją światłem odbitym. Ale to jest, jak być może pamiętasz, tylko w pierwszej części filmu.

W drugiej schodzimy już głębiej…

I jest coraz bardziej mrocznie, chłodno. Zmieniłem rodzaj oświetlenia, miałem potężną latarkę militarną z trzema reflektorami świecącymi bardzo skupionym, białym światłem. I to są ujęcia widoczne w filmie, kiedy bohater na przykład nabiera wody.

Pamiętam.

To dawało efekt całkowitej ciemności z kontrą, która coś opisywała. Wszystko to było jedno wielkie kombinowanie: jak oświetlić tę jaskinię tak, żeby jak najwierniej pokazać, jak ona faktycznie jest odbierana przez grotołaza.

Myślę, że to jest w tym filmie wyjątkowe. Bo jak wspomniałam wcześniej, większość filmów o jaskiniach po prostu całkowicie je oświetla, a to nie jest absolutnie to, co w jaskini faktycznie się widzi, kiedy się tam jest. Słowem, jaskinia tak nie wygląda.

W tym stanąłem w kontrze również do fotografii jaskiniowej. Rozświetlanie tych przestrzeni może być efektowne, ale często jest też kiczowate. (Śmiech)

Pamiętam taki fotoreportaż sprzed kilku lat, był z Jaskini Mylnej w Tatrach. Imponujące oświetlenie, ale w niczym mi to miejsce nie przypominało Mylnej, którą ja znam…

Fotografia jeszcze się często broni, ale w filmie całkowite oświetlanie jaskini jest drogą do zrobienia obrazu przyrodniczego, pokazania na przykład piękna podziemnej flory czy fauny, nie jest natomiast drogą do pokazania doświadczenia z bycia w jaskini. To są zupełnie różne opowiadania.

Paradoksalnie, żeby pokazać jaskinię…

… nie należy jej za bardzo pokazywać. (Śmiech)

Czy w twojej jaskiniowej karierze zdarzyło się coś takiego, kiedy jaskinia pokazała ci tę swoją demoniczną stronę?

Poza tą historią z Hardej, o której wspomniałem, do głowy przychodzi mi jeszcze jedno zdarzenie. Kręciliśmy materiał z nurkowania w Jaskini Miętusiej. To była dość długa akcja, czasochłonna. Akurat tego dnia jaskinia była mokra, mój kombinezon - choć z goretexem - cały nasiąknął wodą, ja zresztą pod nim też byłem mokry, długo pomagałem z transportowaniem sprzętu w strugach wody. W pewnym momencie złapała mnie początkowa hipotermia, zacząłem się czuć nieprzyjemnie, także w sensie mentalnym - rozdrażniony byłem i niemiły dla ludzi. Zależało mi tylko na tym, żeby wejść do śpiwora, w kurtce puchowej i spróbować się rozgrzać. Zajęło mi to prawie dwie godziny. W tym czasie to samo spotkało jeszcze dwie osoby z ekipy i takie sytuacje sprawiają, że w jaskini robi się naprawdę trudno.

Panująca w jaskini ciemność, permanentna wilgoć, poczucie izolacji, to wszystko sprawia, że dużo łatwiej o szeroko rozumiane problemy - z ciałem i z głową.

Wyobraziłem sobie, co muszą przeżywać ludzie, którzy w jaskini mają wypadek, kiedy ktoś utknie i nie ma możliwości ogrzania się. Beznadziejna sytuacja…

No, to myślę, że lektura naszej rozmowy zachęci wiele nowych osób do eksploracji jaskiń. (Śmiech)

Do jaskiń mam jednak ogromny sentyment i na pewno będę do nich wracać. Szczególnie, że jest jeszcze sporo do odkrycia i daje to dużą satysfakcję. Mnie do jaskiń ściągała zawsze chęć poznania czegoś unikatowego, nowego.

„Harda” jedzie na Sundance. Zaskoczony?

Ogromnie! Cała ta historia była jednym wielkim zaskoczeniem, bo film został wybrany spośród tysięcy zgłoszeń, festiwal odpowiedział niemalże od razu. To wielki sukces dla początkującego filmowca i wielki zaszczyt. Dla mnie Sundance to marka jakości, każdy film prezentowany tam tworzył, moim zdaniem, historię kina. „Harda” znalazła się w tym gronie, czy to znaczy, że tworzymy historię? 

No na to wygląda. A jak się do tego przygotowujecie?

Przede wszystkim dużo pisania maili i odpowiadania na mnóstwo pytań, które wysyła festiwal, a są to często pytania zupełnie zaskakujące.

Na przykład?

Czy filmowałem kamerą należącą do mnie, czy wypożyczoną. I jaka jest moja orientacja seksualna. (Śmiech)

To w przypadku Sundance akurat mnie nie dziwi. (Śmiech)

W każdym razie pytania są szczegółowe, jest ich mnóstwo, do tego Sundance mają sporo departamentów, które nie przekazują sobie wzajemnie tych informacji, więc generalnie teraz jest przede wszystkim pisanie maili. Do tego zależy nam, żeby jak najlepiej wypromować i pokazać film…

Wiem, że twoje plany filmowe sięgają dalej, poza tematykę górską. Jest szansa, że fakt, iż akurat „Harda” jedzie na Sundance, przylepi ci łatkę filmowca jaskiniowego.

Jest na to duża szansa i teraz ważne, żeby ją dobrze wykorzystać. Chcę z jednej strony pokazać, że jako filmowiec potrafię się odnaleźć w trudnym, górskim czy jaskiniowym terenie, więc można mnie do takich projektów zaprosić. Z drugiej strony chciałbym pokazać, że nie zamykam się na tę tematykę.

Za dobrą monetę możesz przyjąć, że dla mnie „Harda” jest bardziej obrazem filmowca, który umie chodzić po jaskiniach niż grotołaza, który kupił sobie kamerę.

Chciałbym też, żeby ten film zabrał w ten świat ludzi, którzy nigdy tego nie doświadczyli. Żeby zobaczyli jak to na prawdę wygląda, żeby mogli to poczuć przede wszystkim ci, którzy w takim miejscu nie byli i być może nie są nim nawet zainteresowani.

To się udało. Oglądając „Hardą”, trzeba często łapać oddech.

Jeśli sprzed ekranu można poczuć tę ciemność, ten ścisk i cały klimat - to znaczy, że się udało.

 

rozmawiała: Kaśka Paluch

żródło: Etnosystem.pl