„PODĄŻYLIŚMY ZA OPOWIEŚCIĄ O FASCYNUJĄCYM ZWIĄZKU DWOJGA LUDZI” - ROZMOWA Z REŻYSEREM

Tomasz Drozdowicz, reżyser filmu „Koncert na dwoje”, opowiedział Danielowi Stopie o kulisach powstawania filmu, „reżyserowaniu” Jerzego Maksymiuka, niezwykłej sile związku łączącego artystę i jego żonę, a także o długim procesie montażu. Zapraszamy do lektury.

Daniel Stopa: „Koncert na dwoje” to dokumentalny portret Jerzego Maksymiuka. Jak reżyseruje się tak wybitną, charyzmatyczną osobę?

Tomasz Drozdowicz: Zabrzmi to banalnie, ale po prostu nie reżyseruje się! (śmiech!) Maestro jest ostatnią osobą na świecie, która byłaby skłonna poddać się jakiejkolwiek reżyserii. „Koncert na dwoje” to film posługujący się metodą „dokumentu obserwującego”. Podążamy za Maestrem, przyglądamy się jego życiu zawodowemu i prywatnemu. Oczywiście tworzymy pewne sytuacje będące punktem wyjścia do danej sceny, ale gdy wydarzenie rozwija się, staramy się w nie możliwie mało ingerować.

Ale muzyka zawsze daje możliwość kreacji w filmie. Nie kusiło pana, aby iść w tę stronę?

Ja bardzo lubię dokumenty kreacyjne, ale kreowanie Maestra nie ma dla mnie sensu. Nie bardzo wiem, co z takiej metody miałoby w tym wypadku wyniknąć. Mnie interesuje Maestro takim jaki jest, a nie Maestro wykreowany przez Drozdowicza. Oczywiście, nie popadam w skrajność i nie próbuję udawać, że zrealizowałem film będący obiektywnym obrazem życia i twórczości Maestra. Nie ma takich filmów, a gdyby nawet były, to chyba nie chciałbym ich oglądać. Natomiast świadomie ograniczam swoją rolę do decyzji, jakie sytuacje z życia Maksymiuków rejestrujemy i gdzie stawiamy kamerę. Potem jest montaż, etap, którego jestem absolutnym fanem. Sam montuję większość swoich filmów, bo uważam, że film powstaje na montażu. Ale w montażowni jestem sam, nie ma ze mną Maestra, więc mam pewną szansę, by z zarejestrowanych przez kamerę scen stworzyć swoją wizję bohatera, bez wchodzenia z nim w konflikt. I to właśnie w montażowni, a nie na planie filmowym reżyseruję Maestra.

Współbohaterem filmu jest żona pan Jerzego. Nie odstępuje go na krok - w życiu zawodowym i prywatnym…

Na początku miał być to film wyłącznie o Maksymiuku. Fundacja Kultury Polskiej pozyskała trochę funduszy, Maria Nockowska zaproponowała bohatera i wydawało się, że szybko i sprawnie zrealizujemy film bliski typowej biografii artysty. Na szczęście wszystko poszło nie tak jak planowaliśmy. Po pierwszym dniu zdjęciowym wiedzieliśmy, że w tym wypadku nie ma mowy o klasycznej biografii. Po drugim dniu okazało się, że szybko to Maksymiuk dyryguje, ale film o nim będziemy realizować powoli. Zeszło nam na to ponad pięć lat. Po trzecim dniu, wszystkie założenia wstępne wyrzuciliśmy do kosza, bo żona Maksymiuka stała się postacią równie ważną jak sam Maestro.

W ten sposób dokument o Jerzym Maksymiuku przerodził się w uniwersalny film o związku…

Podążyliśmy za opowieścią o fascynującym związku dwojga ludzi. Ta małżeńska symbioza bliska jest doskonałości, bo Ewa i Jerzy znakomicie się uzupełniają, co nie oznacza, że jest to sielanka. Bycie z geniuszem nie jest łatwe. Geniuszowi też nie jest łatwo zaakceptować ograniczenia, które nakłada na niego ten związek. Ta dynamiczna relacja jest satysfakcjonująca dla obu stron z prostego powodu. Ewa i Jerzy nieustająco coś sobie dają zarówno w wymiarze duchowym jak i prozaicznie materialnym. Jerzy bez żadnej okazji obdarowuje Ewę kwiatami i drobnymi prezentami. Ewa dba o sprawy, które Jerzemu nie mieszczą się w głowie, tonuje jego konflikty z muzykami, przypomina o terminach prób. Dodanie drugiego bohatera - Ewy, sprawiło, że film stał się interesujący nie tylko dla fanów Maestra, nie tylko dla miłośników muzyki, ale także dla widza, który nie pasjonuje się sztuką. Opowieść stała się uniwersalna i czytelna nie tylko dla polskiego widza.

Widz może zobaczyć „zwykłe” życie Maksymiuków, prozaiczne, często zabawne czynności dnia codziennego. Jak udało się zdobyć zaufanie bohaterów?

Praca w dokumencie wymaga pozyskania zaufania bohatera, niezależnie od tego czy jest nim charyzmatyczny artysta, czy też więzień, umierający na raka pacjent, członek gagu lub sekty religijnej. Bez tego zaufania możemy co najwyżej realizować zdjęcia ukryta kamerą, ale to już zupełnie inna forma filmowa. My mieliśmy bardzo dużo czasu na wzajemną akceptację. Oczywiście, grę wstępną zaczynaliśmy w sytuacjach dość neutralnych dla bohaterów czyli podczas prób i koncertów. Potem wtargnęliśmy do garderoby Maestra. Następnie obeszliśmy z nim połowę Żoliborza, dzielnicy w której Maksymiukowie mieszkają i poznaliśmy jego „spacerowych znajomych”. Kolejny krok to przyjaciele Maksymiuków, którzy mogą mieć do nas pewien żal, bo nie znalazłem dla nich miejsca w filmie. Po prostu, sceny z ich udziałem nie pasowały do tej formy i konstrukcji filmu. A potem wspólna podróż po Europie, po której staliśmy się dla Maksymiuków pewną formą rodziny, której pozwala się wchodzić do salonu, kuchni i własnej sypialni. Ważne było, że ta rodzina jest bardzo mała, najczęściej trzyosobowa: Maria Nockowska - scenarzystka, Andrzej Wojciechowski - operator i ja.

Zapewne materiału zdjęciowego, łącznie ze archiwaliami, było bardzo dużo. Jak przebiegała praca na montażu?

Obejrzeliśmy wiele godzin archiwalnych nagrań koncertów dyrygowanych przez Maestra i bardzo niewiele filmów z jego udziałem. To niesamowite, że dyrygent tej klasy, będący przez wiele lat ulubieńcem mediów, nie doczekał się dużego filmu o swojej twórczości. My zarejestrowaliśmy ponad 70 godzin materiałów. Oczywiście większość z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego nie dlatego, że są nieinteresujące, ale dlatego, że nie pasują do mojego pomysłu na ten film. Być może kiedyś jakaś stacja telewizyjna uzna, że warto wyprodukować serial, w którym Maksymiuk zabawnie popularyzuje sztukę dyrygentury, opowiada o swoich światowych sukcesach, ale również kumpluje się z bezdomnymi, pisze i wykonuje utwór dla dentysty, zasypia pod fortepianem podczas niezwykle eleganckiego obiadu w bardzo dystyngowanym gronie. To tylko niektóre sceny, które nie znalazły się w filmie. Montaż tego filmu trwał upiornie długo, z kilkuletnią przerwą podczas której szukaliśmy funduszy na dokończenie pracy. Sytuacja, w której reżyser sam montuje film, a dodatkowo jest autorem części zdjęć, nie jest sytuacją łatwą. Potrzebny jest czas, by nabrać dystansu do materiału. Na szczęście czasu, w przeciwieństwie do funduszy mieliśmy bardzo dużo. Nikt nie naciskał, aby ten film skończyć. Żadna stacja telewizyjna nie próbowała wpisać go do swojej ramówki. Więc trochę udawałem, że montuję mając świadomość, że nawet gdybym skończył, to i tak filmu pokazać się nie da.

Dlaczego?

Powód był prozaiczny. Nie doceniliśmy skali kosztów praw do muzyki. Mimo, że wszyscy wykonawcy zgodzili się na nieodpłatne przekazanie nam praw do swoich wykonań, za co raz jeszcze pięknie im dziękujemy, to same prawa autorskie przekraczały wielokrotnie założony budżet.

Sprawy nabrały tempa po udziale „Koncertu na dwoje” w warsztatach Doc Lab Poland. Wystąpiliśmy i dostaliśmy dotację z PISF oraz z miasta Białystok, które pozwoliły zrealizować kolejne dni zdjęciowe, kupić prawa do muzyki, a ja musiałem w rezultacie skończyć montaż (śmiech!)

A co było największym wyznaniem podczas montażu?

Pytanie - na ile podążać za Maestrem w jego uzależnieniu od nieustannych dygresji, a na ile ten chaos porządkować, by widz kompletnie nie zwariował. Maestro w każdej sytuacji jest „wielowątkowy". Co gorsza, ta wielowątkowość rozciąga się w czasie i przestrzeni co sprawia, że w filmie jest zaledwie kilka „klasycznych” scen dokumentalnych. Takich jakie lubią krytycy, mających początek, środek i koniec, wewnętrzną dramaturgię, jasną myśl przewodnią, etc. Taką sceną jest np. mierzenie kamizelki u stylistki czy też próba w Teatrze Wielkim. Natomiast większość scen powstała jako pewien „zlepek” z sytuacji, które dzieli czas i miejsce ich realnego dziania się. Sceny wyglądają więc pozornie na niespójne, a ja czasami, na szczęście rzadko, ale jednak, muszę posiłkować się off-em bohatera. W ten sposób mogę dopowiedzieć widzowi, co bohater miał na myśli w danej sytuacji. Kolejny problem to decyzja, co ma tworzyć narrację filmu, być jego osią konstrukcyjną. Od początku było dla mnie oczywiste, że nie trzymamy się chronologii wydarzeń, bo to nie film o Maestro Maksymiuku, ale o Ewie i Jerzym. Dlatego nieliczne archiwalia przywołujemy mniej więcej w połowie filmu. Szanując mądrość widza, nie wiem czy ma sens szczegółowo analizować konstrukcję filmu. Widz ogląda i wie co autor miał na myśli, a jeśli tej myśli autora widz nie odnajduje, to problem jest w autorze, a nie w widzu.

Koncert na dwoje” to film wielowarstwowy…

Podstawą filmu jest relacja Jerzego i Ewy. Odsłaniając kolejne sytuacje z ich życia ujawniamy ich charaktery. Wiedząc, że w tym związku nie ma żadnej ukrytej traumy idziemy w kierunku scen o zabarwieniu komediowym. Drugi wątek to Prokofiew, a właściwie problemy Maestra z przygotowaniem do koncertu. Ta historia powraca w filmie wielokrotnie i znajduje swoją kulminację w finale - w wykonaniu utworu. Kolejny temat to relacje Maestra z muzykami - pełne emocji, czasami jak w wypadku Sinfoni Varsovi przyjacielskie, czasami mało parlamentarne. Pewnym refrenem jest też wątek braku akceptacji Maestra dla samego siebie. Człowiek, który osiągnął jako dyrygent wszystko, czuje się niespełniony, bo tak naprawdę zawsze chciał być kompozytorem. Gdyby trzymać się kurczowo tego wątku, to finałem filmu powinna być scena, w której Maestro wykrzykuje, że kończy z dyrygowaniem. Byłoby to efektowne zakończenie, tyle tylko, że kompletnie nieprawdziwe, bo Maestro kończy, ale jednocześnie nieustająco dyryguje kolejne koncerty, a w jego kalendarzu trudno znaleźć wolny termin. Stąd pomysł, by film zakończyć tryumfalnym wykonaniem Prokofiewa. Jednak tak naprawdę te konstrukcyjne dywagacje są wtórne wobec prostego założenia. Widz ma zobaczyć optymistyczny film, w którym jeden z bohaterów zrealizował amerykański mit kariery, od chłopca z ubogiej białostockiej rodziny do dyrygenta grającego na dworach królewskich, natomiast dwoje bohaterów tworzy udany związek, ma do siebie dystans i poczucie humoru oraz udowadnia, że emerytura to pojęcie całkowicie im obce.

A jaka była reakcja państwa Maksymiuków po obejrzeniu filmu?

Mieliśmy taką niepisaną umowę, że możemy filmować wszystko, co tylko chcemy. W zamian za tak daleko posuniętą wolność, obiecałem Maksymiukom pokazanie zmontowanego materiału przed jego publiczną prezentacją. Maestro nie był ani trochę zainteresowany takim pokazem. Stwierdził, że skoro zrobiłem film, to wiem, co zrobiłem i on nie będzie się w to wtrącał. Chcąc dotrzymać danego słowa, w pewnym sensie zmusiliśmy panią Ewę do kolaudacji. Niezbyt uważnie obejrzała film, wyraziła pretensję, że w kilku scenach mogłaby lepiej wyglądać i potwierdziła słowa Maksymiuka: „to wasz film i ja nie będę wam go cenzurować”. Premiera „Koncertu na dwoje”, która miała miejsce podczas gali otwarcia 58. Krakowskiego Festiwalu Filmowego była więc pierwszym kontaktem bohaterów z filmem. Przyznaję, że miałem podczas projekcji pewien niepokój, jak zareagują Maksymiukowie, w sytuacji gdy licznie zgromadzona widownia zaśmiewa się z ich zachowań na ekranie, a nawet kilkukrotnie przerywa pokaz oklaskami puentującymi co zabawniejsze sceny. Niepokój okazał się całkowicie bezzasadny. Maksymiukowie mają wielki dystans do siebie oraz fantastyczne poczucie humoru i podczas seansu bawili się równie dobrze jak widownia.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję