NIE MA ŁATWYCH OCEN - ROZMOWA Z ELIZĄ KUBARSKĄ, REŻYSERKĄ "K2. DOTKNĄĆ NIEBA”

Dawid Myśliwiec: Film „K2. Dotknąć nieba” miał być zarówno próbą zmierzenia się bohaterów z przeszłością, jak i formą Pani osobistych poszukiwań. Czy dziś, z perspektywy czasu, może Pani powiedzieć, że spełnił on oba swe zadania?

Eliza Kubarska: Spełnił, nawet bardziej niż się tego mogłam spodziewać na samym początku, kiedy zaczynaliśmy prace nad projektem. Bo warto pamiętać o tym, że jego realizacja trwała niemal 5 lat, m.in. względu na wysoki budżet (zdjęcia w Karakorum i drogie archiwalia), który długo i cierpliwie zbieraliśmy. W międzyczasie wszyscy dojrzeliśmy –  ja i moi bohaterowie, którzy mieli czas by się przygotować do tego wydarzenia, czyli do wyprawy nie tylko osobistej, ale również filmowej.

Jak długo musiała Pani przekonywać bohaterów do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu?

Wybór bohaterów był ograniczony do ludzi, których góry doświadczyły najokrutniej, zabierając im rodzica w trakcie wyprawy na K2. A ponieważ dotykamy wydarzeń traumatycznych, wiadomo było, że nie każdy będzie w stanie na nowo ją przeżywać, nawet jeśli mogłoby to mu przynieść ulgę. Dwoje potencjalnych bohaterów mi odmówiło. Ci, którzy zostali, zaufali mi. Udało się zorganizować wyprawę pod K2. W pewnym momencie stało się dla mnie jasne, że naszym kluczem będzie rok 1986, kiedy na K2 wydarzyła się jedna z największych tragedii w historii himalaizmu. Rodzice moich bohaterów: Tadeusz Piotrowski, Dobrusia Wolf vel “Mrówka” i Julie Tullis zginęli właśnie wtedy, a wcześniej wszyscy spotkali się w bazie pod tą górą. Tak jak my, prawie 30 lat później.

Który z bohaterów najmocniej przeżył tę wyprawę?

Każdy z nas ją przeżył na swój sposób. W filmie nie ma trywialnego ”rozdzierania szat”, choć w trakcie wyprawy czuć było narastające w moich bohaterach emocje. Im bliżej K2 byliśmy, tym trudniej było ich filmować. Na pewno złożyło się na to także ogólne zmęczenie (wyprawa trwała miesiąc), ale czuliśmy, że tak naprawdę nie wysiłek fizyczny jest powodem coraz większych trudności, a znajdująca się coraz bliżej góra. Bo gdzieś tam na K2 nadal są ich rodzice. Wracając jednak do Twojego pytania, myślę, że ta wyprawa była najtrudniejsza dla Łukasza, który nie tylko jako chłopczyk stracił na K2 mamę, ale również kilka lat później ojca w Tatrach. Tymczasem dziś sam jest doświadczonym wspinaczem, więc generalnie wie o co w tym wszystkim chodzi.

W filmie pada wiele gorzkich, trudnych słów. Jak poradziła Pani sobie z tymi chwilami szczerości? Musiała być Pani dla bohaterów kimś w rodzaju terapeuty.

W roli terapeuty występowały góry, bo podczas długiej wędrówki ułatwiają wsłuchiwanie się w siebie. Jednocześnie to przecież one siedziały na “ławie oskarżonych”. Mimo to działały na nas swoim ogromem, ukazując rodziców-alpinistów jako ludzi, którzy poszukiwali w życiu czegoś więcej. Niesamowite jest to, że pomimo żalu, który każde, nawet pięćdziesięcioletnie dziecko  w sobie nosi, jest bardzo dumne z tego rodzica.

Nie bałam się trudnych pytań, bo na długo przed wyprawą, w trakcie przygotowań do filmu, z każdym z moich bohaterów odbyłam kilka rozmów. Podczas zdjęć cierpliwie wsłuchiwałam się w ich historie, ale jednocześnie jechałam tam, by znaleźć odpowiedź na moje pytanie: czy dzieci są w stanie zrozumieć pasję swoich rodziców? A oni, właśnie te dzieci, mieli mi w tym pomóc. Pytałam: czy ktoś taki jak ja może mieć dziecko?. A jeśli tak, to czy to oznacza, że będę musiała przestać się wspinać?

Co było najtrudniejsze w tym przedsięwzięciu?

Wszystko było trudne. Trudny jest temat, bo dotyka traumy, a to oznacza, że na mnie jako na filmowcu spoczywała bardzo duża odpowiedzialność za bohaterów, większa niż kiedykolwiek wcześniej. Trudne było otoczenie, bo najważniejsze zdjęcia powstały na wysokości ponad 5000 m, czasem w minusowych temperaturach, daleko od cywilizacji. Awaria sprzętu mogłaby oznaczać koniec zdjęć. Zrzucanie i oglądanie materiału nocami w mesie (czyli namiocie bazowym) na lodowcu, kiedy odmarzały nam palce u nóg, też nie zawsze było przyjemne. Trudno było zamknąć budżet, a wyjazd mógł się odbyć tylko raz. Do tego kiedy wyruszaliśmy w Karakorum, latem 2013 r., wydarzyła się masakra pod Nanga Parbat, 10 wspinaczy zostało zabitych przez terrorystów.

Nie myśleliście o tym, by zrezygnować?

Zastanawialiśmy się czy nie odwołać tak długo oczekiwanych zdjęć. Niełatwo było utrzymać przez lata niezmienną motywację do realizacji takiego filmu, zarówno swoją własną jak i bohaterów czy ekipy. W międzyczasie zrealizowałam jednak film na morzu wokół Borneo, Badjao Duchy z Morza, który został dobrze przyjęty na festiwalach całego świata. To mi dodało pewności siebie. Jedno jest pewne – nie jestem tą samą osobą, która jakieś 5 lat temu zaczynała pracę nad filmem „K2. Dotknąć nieba”. –Zmieniłam się, ale zapewne z korzyścią dla filmu.

Czy doznała Pani jakiegoś alpinistycznego objawienia, będąc u stóp K2? Czy dziś wie Pani o swojej pasji coś więcej?

Zszokowało mnie to, że u podnóża gór takich jak K2 w trakcie wędrówki mijasz ludzkie szczątki. Znajdujesz but, a w nim stopę. Zastanawiasz się: do kogo należał Mniej więcej jesteś w stanie określić czas, z którego pochodził.Czasem można natknąć się na całe ciało. Nigdy wcześniej jako wspinacz niczego takiego nie doświadczyłam. Upewniłam się, że himalaizm i wielkie wieloosobowe wyprawy z tragarzami nie są tym co mnie interesuje. Wolę wspinać się w małych zespołach i po mniej uczęszczanych szlakach. Kiedy byliśmy w bazie pod K2, studiowaliśmy historię wydarzeń z 1986 r. W ostatnim ataku szczytowym tamtego sezonu połączyło się 7 wspinaczy z rożnych wypraw. Tylko dwóch przeżyło. Na świecie rozpoczęła się dyskusja, podobna do tej, która w Polsce miała miejsce po tragedii na Broad Peak w 2013 r. Próbowano zrozumieć co się wydarzyło, ale jednocześnie zaczęto oskarżać ocalałych  o śmierć pozostałych. Tu nie ma łatwych ocen, a ferowanie wyroków z ciepłego fotela bywa bardzo krzywdzące. Uważam, że tak naprawdę jedynymi osobami, których nie było na tych wyprawach, a mają prawo do swoich ocen, są dzieci tych, którzy zginęli.